"Niektóre miejsca są tak złe, że nie powinny istnieć"
Przemierzyłam Indie z plecakiem. Byłam w New Delhi, w Bombaju, do Kalkuty nie dotarłam. Po przeczytaniu przerażającej powieści Dana Simmonsa stwierdzam, że może i dobrze. Odnajduję jednak w niej klimat, którego sama w Indiach doświadczyłam, upału, prawie stuprocentowej wilgotności, wszechobecnego tłoku, brudu, hałasu i biedy. Autor wzbogaca obraz Kalkuty smrodem ścieków, odorem potu, wyczuwalną przemocą i rasizmem. Ale w zaułkach czai się coś więcej, coś mrocznego i zachłannego.
Robert Luczak, na zlecenie amerykańskiego wydawnictwa udaje się do Kalkuty wraz z żoną i maleńką córeczką, by uzyskać prawa do publikacji poematu słynnego i zaginionego przed laty indyjskiego poety. Przyjdzie mu się zmierzyć z wszystkim co Kalkuta ma do zaoferowania, również z hinduskimi demonami, które będą chciały zawładnąć jego duszą.
Każda kolejna strona tchnie mrokiem, klimatem wręcz psychodelicznym, przyprawiającym o ciarki. Chwilami trudno stwierdzić co dzieje się na jawie, a co jest wytworem wyobraźni głównego bohatera, czy efektem jakiś odurzających środków. Złowroga bogini Kali zdaje się wkradać w jego jaźń. Żąda ofiar i bluźnierczych rytuałów, a Kalkuta trzyma go i nie chce wypuścić ze swoich szponów. Indie z każdą kolejną godziną budzą w mężczyźnie coraz większy lęk i odrazę, jednak nie potrafi się od nich uwolnić.
Zakończenie zszokowało mnie bardzi...