W końcu się udało, bo szczerze się przyznaję, że mam problem z tym autorem. Nie wiem, może dotychczas trafiałem na słabsze pozycje, ale przecież część z nich była tak wysoko oceniana. Wybrałem tę pozycję trochę podstępem, trochę dla odmiany od cegieł, które mam już za sobą. Niecałe pięćset stron dla dwudziestu opowiadań zapowiadało się dobrze – celem było jak najbardziej ograniczyć z pozoru zbędne opisy i rozwlekanie pobocznych wątków. Wiedziałem, że przy tak ograniczonym polu manewru autor będzie musiał szybko rozprawiać się z tematem, a co za tym idzie, sprawnie żonglować wydarzeniami.
I co? „Nocna zmiana” to taka mini pigułka twórczości Stephena Kinga, a świadomość, że historie przedstawione w siedmiu z tych opowiadań doczekały się ekranizacji, tylko zaostrzyła mój apetyt. I faktycznie. Było krótko jak na mistrza i konkretnie. Nawiedzone społeczności, pozaziemskie byty i pradawne wierzenia. Za chwilę ożywały maszyny, zabawki czy przedmioty, które przecież powinny być codziennym dodatkiem, a nie dyktować warunki w społecznej hierarchii. Większą jednak część, poza oczywiście szczurzym elementem stanowi tu rasa ludzka. Sama w sobie, bo człowiek to w końcu najokrutniejsza postać i najbardziej nieprzewidywalna. Spotkamy się z seryjnymi mordercami, zwykłymi mieszkańcami, których sytuacja zmusiła do trudnego, ostatecznego kroku. Z dziwakami bądź też dżentelmenami, którzy rozwiązują dzielący ich spór ekstremalnym wyzwaniem.
Dostałem ...