Ukończenie tej książki zajęło mi pół roku. Tak, dobrze czytacie - pół roku. Co sprawiło, że to zaledwie 437-stronicowe dzieło (a nie opasłe tomisko, jakim jest na przykład "Powstanie '44" Normana Davies'a) zmusiło mnie do zrobienia sobie wielu przerw w dalszym wertowaniu? Zacznijmy od przedmowy. Przedmowy, którą napisał KTOŚ. Nie sam autor, a inny pisarz, który wychwala wszystkie zawarte opowiadania w tym tomie. Szczerze mówiąc nie wiem po co, gdyż jak już wydało się na tę książkę (O ZGROZO!) 32 zł, to i tak siłą rzeczy się ją przeczyta. Potem następuje słowo od autora. Nie, zdecydowanie ten wyraz jest niewłaściwy, jeśli popatrzymy na ilość wydrukowanych stron. Na nie składają się w dużej mierze podziękowania, które naprawdę potrafią zanudzić.
Postanowiłam jednak w ogóle się nie zniechęcać i dać mu szansę, bo dzieła dla przedmowy się nie czyta. No i w końcu, po wielu trudach dokopujemy się do nadzienia. Natrafiamy na pierwsze opowiadanie o jakże intrygującym tytule "Droga Jerusalem". Czytam z ogromnym uśmiechem na ustach, rada że w końcu natrafię na coś, co tygryski lubią najbardziej. Jednak moja mina rzednie wprost proporcjonalnie do ilości przewróconych kartek. Z moich ust wydobywa się zdecydowanie pozbawione inteligencji "Cooo?" i dochodzę do etapu, w którym nie wiem czy się śmiać, czy płakać.
"I wtedy napłynęło olbrzymie, szare, drgające cielsko. Smród przechodził wszelkie wyobrażenie. (jak się potem okazało, był to jeden z ulubionych opisów drogiego Kinga). Była to olbrzymia, wylewająca się, zawiesista, pokryta pęcherzami galareta, mostrualny, odrażający kształt, który bił w niebo prosto z najgłębszych otchłani ziemi. (...) Spostrzegłem, że był to zaledwie jeden pierścień, jeden tylko segment potwornej glisty (przepraszam, nie mogłam powstrzymać śmiechu, w tym momencie), która pozbawiona oczu przez lata trwała w sklepionej pieczarze mroku pod tym odrażającym kościołem!"
Nigdy jakoś głębiej nie zastanawiałam się, jak to możliwe, by wielka glista przerażała i spędzała sen z powiek wielu fanom Kinga... Ja do tej grupy zdecydowanie nie należę. Przełknęłam to opowiadanie i zanurzyłam się w następnym. I równie szybko po przeczytaniu odłożyłam książkę na miejsce. Ogromne szczury. Kolejne długie opisy smrodu stęchlizny i rozkładającego się mięsa. Pycha! Tak, to zdecydowanie obrzydliwe ale nie straszne! Spośród wielu prób powrotu do tomiku, oraz w końcu po triumfie ukończenia go, mogę powiedzieć, że nieźle się uśmiałam czytając o człowieku grzybie, nawiedzonym maglu, morderczych skłonnościach dzieci z pola kukurydzy, żywych samochodach i kosiarzu trawy, który wcale nie używał kosiarki, tylko otworu gębowego. Większość z tych niewymienionych była po prostu albo żałosna, albo głupia. Jednak, o dziwo, znalazłam w niej perełki. Na pochwałę zasługuje "Czarny Lud" - rzeczywiście był dość straszny i ciekawy. Od pewnego czasu zawsze upewniam się, czy moja szafa jest dobrze zamknięta, gdy idę spać. "Gzyms" także jest bardzo pomysłowy i ciekawie opisany. Wysupłało by się z tego niezły pomysł na część historii do scenariusza filmu. "Quitters, Inc." to zdecydowanie mój faworyt. Chyba trzeba pomyśleć nad opatentowaniem takiej instytucji zajmującej się rzucaniem palenia. Ale w sumie nie jest ona zgodna z prawami człowieka. Tylko... co by było, gdyby Morrison nie dbał o rodzinę? Takich ludzi nie brakuje, a mało kto lubi niewinne ofiary. "Ostatni szczebel w drabinie" to bardzo wzruszające opowiadanie, które do złudzenia pokazuje nam naszą szarą rzeczywistość.
Co mogę powiedzieć na koniec? Nie skreślam Kinga w ogóle, nie przeczytałam jeszcze wielu jego książek, ale ten tomik zdecydowanie odroczył moją chęć do sięgnięcia po jego inne dzieła. Obliczyłam sobie szybko, że zaledwie 13% jego opowiadań jest według mnie warte polecenia. Gdyby nie to, że jego styl pisania i słownictwo jest na dość wysokim poziomie, byłoby cienko.