Kiedy Tomas Tranströmer opublikował swoją debiutancką książkę „17 wierszy”, miał 23 lata. Był rok 1954, świat patrzył z niepokojem i nie bez pewnej nadziei na Moskwę – zastanawiano się, czy śmierć Stalina złagodzi okrucieństwo Kraju Północy.
W Szwecji burzono zabytkowe centra miast – w imię postępu. W Polsce dawała o sobie znać odwilż, która miała doprowadzić do Października 56. A ja właśnie przeszedłem do trzeciej klasy szkoły podstawowej w prowincjonalnych Gliwicach (czyli przedmieścia Lwowa). Już nie byłem analfabetą, ale nic jeszcze nie wiedziałem, albo bardzo niewiele.
Wiersze wybrane przeze mnie do tego tomiku, który jest przyjacielskim gestem, nawet hołdem dla wielkiego szwedzkiego poety, nie mają – wydaje mi się – dobrze widocznego wspólnego mianownika. Ich tematyka jest rozproszona (nie mnie jednak opisywać moją własną produkcję). Pochodzą z różnych okresów, łączy je substancja zwana autorem. (…)
Adam Zagajewski
Przedmowa (fragment)