Tom szkiców Adama Zagajewskiego o naturze pisania, o związkach literatury z filozofią i historią, o sobie i innych, o Miłoszu i Herbercie, Gombrowiczu i Cioranie, Máraim i Kertészu. Zagajewskiego ciekawi poezja, która "na przekór katastrofom rejestrowała, i tym samym także podtrzymywała, współtworzyła, współwytwarzała ciągłość naszego życia duchowego - owej nieustającej, dziedziczonej przez nas po minionych pokoleniach kontemplacji, kulminującej w doświadczeniu piękna i zła, czasu i dobra, transcendencji lub, dla innych, nicości, medytacji będącej czymś w rodzaju permanentnego ostrego dyżuru, bez którego człowieczeństwo w znanej nam dotychczas postaci musiałoby doznać poważnego uszczerbku". Poeci idą w półmroku, w którym wiedza, rozum i inteligencja zmieszane są z ignorancją, a grube płótno tajemnicy wisi nad nimi jak gałęzie drzew w miejskim parku - idą po omacku, ostrożnie, z zapalonymi latarkami, które nie oświetlają ich twarzy. Poezja jest domeną, w której spotykają się przede wszystkim dwa elementy, nie tylko zupełnie różne, ale i niewspółmierne, śpiew i myśl, to przecież śpiew, inaczej niż bardziej elastyczna, bardziej mimetyczna myśl - będzie się wznosił nad ludzką rzeczywistością nie bez współczucia co prawda, ale i nie bez pewnej artystycznej nonszalancji, typowej dla skowronków i sławnych tenorów. [...] Poeci zasłużyli się też XX stuleciu przez to, że gdy już dokonały się jego wielkie okrucieństwa, opłakiwali je. Poezja dużo płakała - ale nie zbędnym, histerycznym płaczem egzaltowanych, tylko życiodajnym i tragicznym płaczem, bez którego dalsze życie po masakrach i podłościach nie byłoby możliwe, albo możliwe, lecz wydrążone. W wielkim i niezbędnym dziele żałoby poeci przydali się bardzo. Adam Zagajewski