Patrząc na to, co dwuletni pobyt na emeryturze zrobił z jednym z najlepszych profilerów w Polsce Rudolfem Heinzem, wcale się nie dziwię, że moja mama mimo, że mogłaby od wielu lat odpoczywać, ciągle pracuje. To nasz samotny wilk z Katowic niezłomnie i zaangażowaniem łapał morderców, często narażając życie, kiedy zawód profilera w Polsce raczkował. A teraz? Wegetuje pomiędzy depresją, a nudą, nie znajdując przyjemności nawet w ulubionej grze na gitarze.
Gdy dostaje nieformalną propozycję współpracy przy sprawie brutalnego morderstwa kobiety, nie wie, że i on sam znajdzie się w niebezpieczeństwie. Z pewnością jednak wyrwie go to z marazmu, w którym utknął.
Tym razem autor skupia się bardziej na głównym bohaterze, jego zmianie z aktywnego zawodowo policjanta w człowieka, który niczego już od życia nie oczekuje. Skąpi natomiast informacji o mordercy, ukazując nam jedynie jego smoliste oczy. Ten wybieg sprawia, że akcja początkowo nieco leniwa, zaczyna wciągać i budzić niepokój. A zwroty akcji, których za nic nie przewidziałam oraz dość brutalne opisy, naprawdę potrafią przyspieszyć tętno.
Trudno zakończyć serię i rozstać się z bohaterem tak, by wszystkich usatysfakcjonować, jednak według mnie, to bardzo trafiony „cios kończący”. Z jednej strony wciągający nas po raz kolejny w ciekawą intrygę kryminalną, a z drugiej pokazujący nieuchronność mijającego czasu, z którą trzeba się pogodzić.
Na koniec cytat, który poruszył mnie bardziej, niż opi...