Jest coś pięknego w prozie Jakuba Małeckiego, co powtarzam do znudzenia w każdej recenzji Jego książek. Jest coś pięknego. Tak od pierwszych stron wylewająca się z kart powieści historia zatruwa czytelnika i jest z nim już do końca lektury. I czasem nawet dłużej, aż się przetrawi i zajmie miejsce w duszy. Świeżo po lekturze „Saturnina” z niewymuszenie wyciśniętą łzą zabieram się do napisania recenzji. Książki może nie idealnej, ale ocenionej jako taka, właśnie ze względu na to, co powtórzę po raz kolejny.
Emocjonalność. Wrażliwość. Fakt taki, że od pierwszych stron magia Małeckiego, gonitwa myśli bohatera, jednego czy drugiego, transkrypcja czy właściwie stenogram myśli. Jestestwo danego człowieka przelane na papier. Ludzkość, ale nie jako ogół, ale jako człowieczeństwo w swojej najbardziej wstydliwej, skrywanej formie, najszczerszej i najprawdziwszej. Powolne, nieśpieszne wprowadzanie czytelnika w akcję myślami głównego bohatera w, a jakże! Narracji pierwszoosobowej. Takiego nie pamiętnika, a monologu, trochę z samym sobą. Znowuż, gonitwa myśli, skojarzeń. Małecki jest w tym mistrzem.
Miasta, wsie, wioski. Autor nie ucieka od tych pierwszych, wbrew niektórym zarzutom nie skupia się tylko na akcjach rustykalnych, ale nieprzerwanie odnoszę wrażenie, że jednak to te klimaty są mu najbliższe. Bardzo dobrze, po raz kolejny portretuje obraz polskiej wsi, rzeczywistości skupionej w mentalności mieszkańców. Ale to nie o narodowość chodzi, tylko ludzi, ich przekonania i podejście do życia, taką nam serwuje trafną obserwację otoczenia. Jestem przekonany, że równie dobrze mogłaby to być Arizona, czy inne stepy, ale zakładam że autor musiałby te miejsca odwiedzić. Sam też wspominał, że niektóre historie opiera na rzeczywistych wydarzeniach czerpanych z historii własnej rodziny.
Akcja książki dzieje się w Kwilnie, wsi w województwie łódzkim w przedziale czasu – dzisiaj, kiedyś, czyli wojna, i jeszcze bardziej kiedyś, czyli przed wojną. W tym wszystkim postacią centralną nasz główny bohater nie jest, choć mogłoby się tak wydawać. Jest przewodnikiem, jakby samym autorem, którego ta książka jest bardzo intymnym świadectwem. Głównymi postaciami są natomiast dziadek tytułowego bohatera, Tadeusz i jego siostra Irka. Ich życia, które autor… które autor przedstawił w sposób, który bez spojlerowania nie sposób zamieścić w recenzji. Można powiedzieć, że dał im nowe, inne życia. Pewnego dnia dziadek Saturnina znika z rodzinnego domu, zdenerwowana matka informuje o tym naszego bohatera. Saturnin jako trzydziestoletni handlowiec jedzie z Warszawy pomóc matce w poszukiwaniach dziadka. Fabuły opowiadał nie będę, przy czym trzeba powiedzieć, że Saturnin to bohater iście Jakubowy. Trochę po kawałku, trochę mimochodem narrator autoironią do własnych nie tak mądrych decyzji potrafi rozbawić czytelnika, ostrym trafnym komentarzem własnego postępowania. Ale też wzruszyć własną historią. Przy czym książka komedia nie jest, wręcz daleko od niej, ale są momenty, gdzie doskonale udziela się humor narracji, która oczywiście pierwszoosobowa idealnie opowiada wycinek rzeczywistości zamknięty w 300 stronach powieści. Niestety 300, i dlatego nieidealnie, bo podróż choć mocna, to niestety nieco fabularnie skrócona.
Rak, depresja, poczucie winy, żal, strata, ciężar. Niewypowiedziany ciężar tajemnicy. Gdzieś tam to wszystko jest i nie pozwala zapomnieć czytelnikowi po co bierze udział w tej historii. Wracając do narracji, tutaj też mamy przeskoki do wspomnień, które są świetnie skomponowane z teraźniejszością, wszystko tutaj jest po coś. Jako czytelnik czuję to, co czuje bohater i kojarzy tę wspomnienia z tymi z przeszłości tak jak kojarzy Saturnin, tak jak łączy to co jest teraz z podobnym odczuciem z lat dzieciństwa. Z tym, że taką żonglerkę światami uprawia tylko Saturnin, jego dziadek Tadeusz żyje właściwie w przeszłości, z jakiegoś powodu jego teraźniejsze wcielenie jest nieobecne, ciche.
Co jest jednak zabawne, chwilami miałem taką myśl, że gdyby to napisał jakiś inny polski pisarz, zacząłby krzyczeć że napisał thriller z głupia manierą nazywania tak nieco bardziej emocjonujących elementów powieści. I to nie dlatego, że Małecki wziął się za thrillery, ta książka definitywnie nim nie jest. Są jednak momenty napięcia i tych najstraszniejszych tajemnic, bo rodzinnych. starych. Dla członków rodziny potężnych i tajemniczych niczym stare drzewo przy stawie za stodołą dla małego dzieciaka. Jest, widać, ale udaje, że go tam nie ma. Nie jest to napięcie celowo budowane jako cliff-hanger czy thrillerowy dreszczyk emocji. Nie wzbudza ciekawości intrygą czy jakimś cudacznym zakrętem fabularnym. To napięcie budowane powoli kroczącym ciężarem, które wielu z nas sobie uświadamiało poznając prawdę na temat własnej rodziny. Jakieś długo skrywane, zamiecione pod dywan, ukryte, zakopane przekleństwa czy niewyobrażalne cierpienia, straty. Udawane latami, że ich nie ma. Tak mi się ten thriller Jakubowy widzi. Ciężarem strasznym, bo nieuchronnym, gdzie moment przed uderzeniem czujesz, że coś się stanie. Panicznie.
Kontynuując tę myśl, w takiej jeszcze kwestii. Nie wiem, czy w powieści tego typu można mówić o typowej akcji czy intrydze. Ale to wszystko zostało tak ułożone, tak skomponowane - jak najlepszy film (chociaż, nawiasem mówiąc, najlepsze filmy są właśnie na podstawie książek). Tak osobista, tak dotkliwa emocjonalnie i dramatyczna książka, a tak dobrze zbudowana fabularnie. Wyobrażam sobie jakby to było jakby Jakub Małecki napisał kryminał. To by przecież było wyzwanie rzucone mistrzom kryminałów. Ale niech lepiej nie pisze.
Niech dalej kroi czytelniczą duszę, książkami takimi jak „Saturnin”.
Nie będę uciekał.
12.10.2021 r.