Remunio jak Ty mnie zaimponowałeś w tej chwili!
Jak? Ano można wymyśleć książkę niemalże żywcem pod**baną z Malowanego Ptaka w podobnym, ba! Identycznym anturażu co powyższa, napisana toczka w toczkę Małeckim/Myśliwskim (same shit), przetykana scenariuszem serialu Unsere Mütter, Unsere Väter z dodatkami wskazującymi na pisarzy wyżej wskazanych, oczywiście tych żyjących. Do tego wklejamy różne formy i foremki, licząc na powszechny zachwyt recenzencki. Przenosimy się chwilami do Samych Swoich (początek!). Dokładamy nienawiść do własnego narodu i troszeczkę opluwania i wułala. W te pędy napiszą recenzenci jaki to światły i nieoczadziały, jaki oświecony i jak, uwaga moje ulubione, bawi się formą.
Czym się bawił popełniacz niniejszej powieści nie wiem, choć się domyślam. Być może i była to jakaś forma, nawet podejrzewam, w których momentach książki. Można też wkleić w powieść listów moc, mamy wtedy powieść epistolarną, choć z tym mam złe doświadczenia recenzenckie. A co gdyby wkleić powieść w powieści do tego? Przesada? Nie przesada! Ten pisarz jest człowiekiem renesansu, udźwignie. Szkatułkowość then, it is.
Jak zatem wyszedł Malowany Ptak autorstwa Remigiusza Morza vel.Jakuba Małeckiego, vel. Wiesława Myśliwskiego, vel. Jerzego Kosińskiego, pisarza incognito, z mądrościami typu memy z Coelho, pierwszego tego imienia?
Co najbardziej irytuje w tej powieści to jej pretensjonalny, ordynarnie "upośledzony" język. Szyk zdania tak mocno poprzestawiany, jakościowo umniejszany na siłę, gdzie widać, że postać ma bardzo dużo do powiedzenia, ale nie może, bo właśnie narrator odbiera jej słownictwo, skrzywia styl, rozpieprza gramatykę. Nie wiem czy to jest ta właśnie próba wbicia się na małomiasteczkowe wiejskie tony, ale efekt jest katastrofalny. Naprawdę trzeba mieć dużo samozaparcia, żeby te cuda czytać bez zdenerwowania.
Fabularnie bez początku, bez porządku i bez konstrukcji świata wpadamy na wieś do młodego chłopaka, który wypasa kozy czy co to tam, któremu objawia się Rusałka zwana Żerką (a ja gdzieś już to słyszałem...), która mówi prawie nic, a jak mówi to tak żebyś nie zrozumiał. Miało być wyjaśnione później dlaczego. Nie zostało. Nagle Żerka i nasz bohater, młody chłopak, muszą uciekać bo idą źli oni. Kto? Nie wiadomo, Po prostu sobie chodzą i te wioski palą, ale kto nie wiadomo. Kiedy palą też nie wiadomo. A więc początkowo stawiam na Dziki Gon. Wprawdzie potem w powieści jawi się jaka wojna i kto gdzie idzie. Ale póki co. Zaraza! Zero informacji i weź się domyśl.
Ale! Wracamy na chwilę do studia zawisnąć nad formą. Postaci Żerki Mówiącej bezsensownymi zagadkami jak delficka Pytia i naszego Chłopca się rozdzielają. Gdyż rodzina i przyjaciele ratują tylko ją. Dlaczego? Nie wiadomo. Jest zatem taki pomysł, że nie czytaty i nie pisaty Żerka zaczyna korespondować z Naszym Wiktorem, czy jak mu tam było. Jak to się dzieje jak dziki gon na plecach? Ano jest listonosz Czesio co nim był przed wojną i niestrudzenie on te listy nosi. Bo tak, może ma dobre serce. No i te listy co nagle się autor zapomniał i są długości połowy smsa ten biedny Listonosz Czesław nosi przez zaspy między wieskami nawet jak nie ma co nosić, to nosi jedno ich zdanie. Bez adresu, podpisu no napisane zdanie zapałką czy czym niesie. Jest więc epistolarność. Płytka, o niczym, skupiająca się na deficytach poznawczo rozumowych dziewczyny, ale jest.
Dalej. Książka w książce to pomysł dość osobliwy jakby nie można było ciągnąć normalnej powieści. Zaczyna się, nawet Rem... Autor posilił się na symulację wstępniaka wydawniczego z datami. Szkoda, że bez konsekwencji. Pomysł mocno średni, zważywszy, że już mamy listy. Robi się niezły bałagan, można się zgubić co jest czym.
Ha! Ciekawostka. W książce to nawet Saturn jest. Jak Saturnin jaki. Jakby tytuł książki innego pisarza, jakby autor chciał zwrócić światło internetowych śledczych gdzie indziej.
Dalej znajdujemy się na etapie magicznej odnajdywanki się nawzajem naszych dzielnych dorastających bohaterów, gdyż mijają miesiące, a potem i lata. Wtem, Idiotka niby mara, znika, rozwiała się niczym para! Nie czytaty, nie pisaty dziewczyna skreśla piękne kronikarskie listy, oczywiście nadal ze z***anym szykiem zdania. Już nie potrzebuje zmieniania słów przez inne kucharki jak wcześniej przy robocie dla Niemca.
Nadal uderza redakcyjne pomieszanie z poplątaniem, Z jakiegoś powodu epistolarność tej powieści jest dalej bita, szkatułkowość także, gdzie o fakcie cała relacja jest listem pamiętnikiem, która książkę udaje. Zabieg na zabiegu, niczym Donatella Versace literatury. Tutaj czuć rękę najsłynniejszego polskiego pisarza kryminałów.
No ale skoro wojna i prawie Malowany Ptak to i makabry. Morderstwa są jakby wspomniane, ale ich nie czuć. Sceny gwałtu też wypadają blado, niezauważalnie. Przemoc jest ale bez polotu i finezji, nie jestem psycholem (choć zdarzają się zdania odrębne), ale tej emocji nie czuć. Książka jest pusta. Autor robi sobie z okrucieństwa wojny jaja. Bazuje na taniej emocji niczym programy reality show.
Do tych, którzy pisali, że Malowany Ptak to antypolski paszkwil, niech poczytają imć Jakuba Jarno. To jest dopiero gratka! Nie mogło zabraknąć sugestii, że Polska antysemityzmem stoi. I tak celem wybicia się na lewackie, aktualnie wysoko dziś stojące salony, ten homoidalny autor, nazwijmy go Legion (bo stylami jest nas wielu) podnosi kwestie krwiożerczej partyzantki AK, która z zapałem nie gorszym niźli Polski podziemnej duch, eksterminuje żydowskich uciekinierów i zabiera im jedzenie, a czasem dla zgrywu życie. Plus za samo bycie żydem urządza polowanko, a oprawcy nad biedną złapaną żydówką prowadzą o jej pochodzeniu dyskusje niczym z gangu Olsena. Tak złych dialogów nie ma nawet w filmie Zielona Granica. Och jak Cię panie Autorze teraz docenią! Polak to śmieć, kolaborant, ku*wa i złodziej. Ach gdyby to słyszeli. Nasze matki, Nasi ojcowie.
A potem przyszli dobrzy Rosjanie. Wyzwoliciele.
Jerzy Kosiński się w wannie przewraca.
A potem główny autor bohater narrator, filantrop i aktywista zostaje z oprawczynią swą z jednej z wiosek życiem związany. Co tam miłość Żerki, co go całą wojnę listami mniej lub bardziej wysłanymi szuka. Znowuż konsekwencja nie jest tutaj najmocniejszą strona warsztatu autora (klasyczny Remunio). Kiedy ostatecznie potem postaci te się znajdują, patrzą na siebie, sobie w oczy, ale nie. Nic. Zero zaskoku, Nie rozpoznają się bo nie. Natomiast reagują na słowo klucz niczym na safe word. Co znowuż skłania mnie ku teorii że AI napisało tę tą książkę, bo jak mawiał Patryk Vega, reżyser kina akcji tak dobry jak pisarz tej książki, AI nie rozumie ludzkich uczuć.
Małecki się psa z rozpaczy dogłaskać nie będzie mógł, bo nawet on nie potrafił tak sp****olić zakończenia swoich wiejskich opowieści, choć wiem, że próbował.
O zakończeniu tej książki rozwodzić się co, nie ma. Jest urwane, bez sensu, nawet jeśli chciałoby się zrobić "niedopowiedzenie" trzeba powiedzieć coś.
Wydawnictwo Literackie dobrze wszystko?
Mrugnij dwa razy.
31.01.2025 r.