Avatar @mewaczyta

Czytająca Mewa

@mewaczyta
63 obserwujących. 3 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 4 lat. Ostatnio tutaj około godziny temu.
czytajacamewa
Napisz wiadomość
Obserwuj
63 obserwujących.
3 obserwowanych.
Kanapowicz od ponad 4 lat. Ostatnio tutaj około godziny temu.

Cytaty

Muszę po­zwo­lić, aby ten ból prze­ze mnie prze­pły­nął i prze­szedł dalej. Jeśli mu się oprę albo będę pró­bo­wa­ła go po­wstrzy­mać, wy­buch­nie we mnie, ro­ze­rwie mnie, roz­nie­sie moje strzę­py po każ­dej ścia­nie i po każ­dej oso­bie, któ­rej do­ty­kam.
Czy ten ból i ta roz­pacz, które mnie ota­cza­ją, są skut­kiem raka, czy może rak je po pro­stu wy­zwo­lił?
Języka i paznokci nie da się do końca oczyścić ze wsi.
Choć mama nie chciała zostać kurą domową, uciekła spod topora i pod topór wpadła. Bo topór wszędzie znaleźć potrafi kurę.
To nie dla mnie. Brzydziłam się tym światem. Chciałam żyć szybko i beztrosko — i nie pozostawić po sobie nic prócz popiołów.
Osta­tecz­ny upa­dek obu zasad – śmier­ci i życia – musi zajść w jed­nym ciele, chłod­nym i opa­no­wa­nym.
Cy­ni­cy – myślę – za­drwią siar­czy­ście z mo­je­go wy­zna­nia, świa­do­mi, że nikt nie gar­dzi wy­obraź­nią tak mocno jak ma­rzy­ciel, któ­re­go wizje są cią­giem ima­gi­na­cji.
Bez wąt­pie­nia po­mię­dzy świa­do­mo­ścią i cier­pie­niem fi­zycz­nym ist­nie­je współ­za­leż­ność, bo wła­śnie świa­do­mość jest naj­pew­niej­szym świad­kiem po­zna­wa­nia krań­ców fi­zycz­ne­go bólu.
Za cier­pie­niem kryje się z pew­no­ścią swo­isty splen­dor, w do­dat­ku bli­sko spo­krew­nio­ny ze świet­no­ścią ukry­tą w sile.
Prze­wraż­li­wie­nie wiąże się – du­ma­łem – z wą­tły­mi mię­śnia­mi, sen­ty­men­tal­ność – z ob­wi­słym brzu­chem, a po­dat­ność na wzru­sze­nia – z bladą, wy­de­li­ka­co­ną skórą; oka­za­łe mię­śnie muszą zatem od­po­wia­dać peł­nej de­ter­mi­na­cji woli walki, na­prę­żo­ny brzuch – chłod­ne­mu ostrzu in­te­lek­tu, a mocna skóra – nie­za­chwia­ne­mu har­to­wi ducha.
W tym tkwi ko­lej­na zbież­ność ciała i ducha – cho­dzi o ich skłon­ność do na­tych­mia­sto­we­go two­rze­nia sobie mi­kro­ko­smo­su i przyj­mo­wa­nia pa­nu­ją­ce­go w nim „po­zor­ne­go ładu”, ile­kroć tylko za­wład­nie nimi pewna idea. Choć w isto­cie jest to mo­ment chwi­lo­we­go za­wie­sze­nia, od­czu­wa­my go ni­czym pełne wi­go­ru dzia­ła­nie do­środ­ko­we.
Drąż­my dalej: dla­cze­go lu­dzie za­wsze dążą ku głębi? Dla­cze­go myśl, ni­czym od­waż­nik na żyłce, cią­gnie nie­zmien­nie w dół, ku ot­chła­ni? Czy nie by­ło­by moż­li­we od­wró­cić ten bieg, przeć wciąż wyżej i wyżej, ku po­wierzch­ni?
Bo gdy cie­le­sność osią­ga już per­fek­cyj­nie nie­zin­dy­wi­du­ali­zo­wa­ną har­mo­nię, to sam in­dy­wi­du­alizm bez­sprzecz­nie można już na wiecz­ność za­mknąć pod klu­czem.
By czło­wiek mógł w ja­kimś mo­men­cie zbli­żyć się do bo­sko­ści, na co dzień bo­skim lub choć­by pra­wie bo­skim ab­so­lut­nie być nie może.
— No, to co robimy? — Zabrzmiał surowo głos akuszerki.
I usłyszałam Joanna, mojego męża, którego głos odparł:
— Chociaż dziecko. Uratujmy chociaż dziecko.
Święty boże, święty boże. Oni zamierzają ocalić dziecko, zamierzają pozwolić mi umrzeć. Zamierzają ocalić dziecko, którego palców dłoni nie odróżniają nawet od tych u stóp, ale nie mnie, chociaż jestem tu, ciałem i krwią, całym czującym ciałem.
Czasami myślę: czy więc życie to tylko ciągła utrata tego, czego doświadczyliśmy? Przez noc zbliżamy się do poranka, tracąc jednocześnie poprzedni dzień wraz z jego szczegółami. Wytwarzamy kolejne warstwy skóry i pełzniemy przed siebie, zawsze o stopień więksi, lecz równie ułomni w naszej pamięci.
Całe życie cze­ka­łam, aż zmie­nię zda­nie, aż pew­ne­go dnia się obu­dzę i będę kimś innym niż dzień wcze­śniej, rok wcze­śniej i jako dziec­ko, na­sto­lat­ka czy młoda do­ro­sła. Cze­ka­łam, aż za­cznę chcieć tego, co wszy­scy inni. Ale ja nie chcę. Jest to dla mnie tak samo na­tu­ral­ne jak dla tych, któ­rzy przez całe życie pra­gnę­li dzie­ci. Czuję to samo, co oni, od naj­młod­szych lat – tyle że na od­wrót.
Nie po­tra­fię jej objąć, bo to zna­czy móc w każ­dej chwi­li zro­snąć się z przy­tu­la­nym cia­łem, prze­jąć jego za­pach, we­trzeć w sie­bie jego wil­goć.
Bije mnie z czu­ło­ścią, de­li­kat­nie, w ostat­nim mo­men­cie spo­wal­nia­jąc roz­pę­dzo­ną w po­wie­trzu dłoń, którą mięk­ko opusz­cza, ledwo mu­ska­jąc moje po­ślad­ki.
Czuję, jak wlewa się we mnie jej bez­sil­ność i ból, jak­bym była na­czy­niem z dziu­ra­wym dnem, nigdy nie dość peł­nym.
Milczenie konserwuje traumę.
Wszyst­ko się zmie­nia i mody­fi­kuje sto­sow­nie do po­trzeb czasu i roz­woju ludz­ko­ści. Że też mogła się utrzy­mać dotąd tak bar­ba­rzyń­ska cere­mo­nia jak śluby mał­żeń­skie!
Morze było wielką, krwiożerczą bestią — ale czy wielkie, krwiożercze bestie nie mogą jednocześnie być piękne?
(...) wolność i pokój nie są dane raz na zawsze, a poczucie bezpieczeństwa może okazać się iluzoryczne, nie tylko przez różnorodne klęski żywiołowe, ale i na to, że natura ludzka i prawa rządzące światem pozostają od wieków niezmienne.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl