Rafał Hetman tym razem w Dębrzynie, gdzie na pniach sosen ktoś maluje białe krzyże, ktoś pamięta, o tym, co skrywają pod ziemią korzenie i ktoś chce, aby inni pamiętali. Z tą pamięcią autor ma kłopot, bo aby odtworzyć „przebieg wypadków”, jakkolwiek prokuratorsko to brzmi, sięgnąć musi nie tylko do ipeenowskich archiwów, ale przede wszystkim przekonać do zwierzeń mieszkańców miasteczka. Nic nie jest tu łatwe, niczego nie da się wyjaśnić - poszukiwania autora przypominają błądzenie po lesie nocą, bez nadziei na znalezienie wyjścia z mroku.
Wracających z wojennej zawieruchy „ktoś” wyciąga z zatrzymanego na bocznicy pociągu, ściga przez las, przez pola; dla pierzyny, wypchanej łachami walizki, kurtki z zachodu, ciepłego płaszcza, a może złotego pierścionka. Ktoś coś widział, zaledwie cienie, światło latarki, inny ktoś słyszał wołania o pomoc – sąsiad wie wszystko najlepiej, ale boi się, nie doniesie, nie zawiadomi. Z czasem w lesie zabieleją czaszki, zagruchotają kości. Sęk w tym, że to nie zły okupant jest katem ani dziki najeźdźca ze wschodu, tylko nasz to oprawca, swojski morderca, złodziej spod domu, znajomek, dziadek. Rafał Hetman doskonale oddaje targające myślami mieszkańców sprzeczne uczucia, wstyd i zaprzeczanie, niełatwe do rozstrzygnięcia wątpliwości. Ratuje strzępki wygasających wraz z upływem czasu opowieści świadków tamtych dni.
Straszliwa myśl o zbrodni nie pozwala o sobie zapomnieć, wrasta w pokolenia, w pamięć młodych...