Leszek Lu nacisnął klamkę i począł ją ciągnąć ku sobie powoli, tak wolno, że jego ręka zdawała nie poruszać się wcale. Lu uchylił te drzwi i od razu rzucił się do tyłu wstrzymując oddech. Bo pana Bonawentury, wbrew jego spodziewaniom, w kajucie nie było! Natomiast znajdował się tam bosman Owiri! Siedział przy kapitańskim stole i bacznie wpatrywał się w coś, co przypominało rodzaj miniaturowej, wzorzystej maty splecionej z włókien bambusa, ale równie dobrze mogło być czymś innym. W to coś Owiri wpatrywał się bacznie, tak zaabsorbowany, że nie spostrzegł ani tego, że drzwi kajuty uchyliły się powoli, ledwo dostrzegalnie, ani tego, że ledwo dostrzegalnie,powoli się zamknęły.