"Dziewczynka czuła, jak ziąb ogarnia jej nóżki i rozchodzi się po plecach"
Niby skandynawski kryminał, trzymający nawet uwagę, ale to trochę naiwne straszenie duchami (mimo, iż ma jakiś koloryt lokalny), język i niekonsekwencje narracji, a także ewidentna "babskość" głównej postaci (i w konsekwencji całej książki) przeszkadzała mi w lekturze. Nie uwierzyłem po prostu, że ktoś taki jak Thora może ukraść show policji. Za dużo makabry i fetoru, za mało logiki. Niemiec nazywa się Matthew nie Matthias? Chyba, że jest z NRD, to wtedy OK...
O samej Islandii niewiele się tu można dowiedzieć. Akurat tyle, że Islandczycy prędzej się pobiją po pijaku, niż żeby miało się tam zdarzyć morderstwo z premedytacją, że nie znajdzie szczęścia na Islandii ktoś, kto nie lubi festiwalu piosenki Interwizji i że to zabobonny naród (tylko wspomniana jest postać legendarnego bohatera z okolic, gdzie toczy się akcja: Bárður Snæfellsás).
Ach, no i jeszcze gdyby nie ta książka w życiu bym się nie dowiedział, jak rodzi się "jak kobieta Toma Cruise'a" (s.388). Nie wiecie? Bez znieczulenia, jak przystało na członka kościoła scjentologicznego. Ale do czego mi taka wiedza jest potrzebna...?