Pierwszy tom z serii Błękitny dom - Błękitny dom nad jeziorem przeczytałam 18 maja i oceniłam go dość srogo, wystawiając ocenę 2. Rzadko kiedy w tak szybkim czasie biorę się za kolejny tom z serii, ale w tym przypadku nie miałam wyjścia. Chciałam się przekonać czy ta seria jest naprawdę tak słaba, no i niestety boleśnie się o tym przekonałam.
Paulina jest mieszkanką pensjonatu, w którym znalazła miejsce na schronienie dzięki Tosi. Układa sobie w nim życie z Brunem, który zdecydował się zaopiekować nią oraz jej nienarodzonym dzieckiem. Kobieta jest pewna swoich uczuć, celebruje swoje szczęście, wierząc, że w końcu jest kochana i kocha z wzajemnością. Jednak pojawienie się w pensjonacie znanego pisarza Kacpra powoduje, że jej pewność, jaką jeszcze niedawno miała, ulega zmianie. Czy można kochać dwóch mężczyzn jednocześnie? Kogo wybrać?
W pierwszym tomie nie znalazłam niczego, co wzbudziłoby moją sympatię, począwszy na stylu autorki, skończywszy na fabule, co skłoniło mnie do takiej, a nie innej oceny. Po dwójce nie spodziewałam się większych rewelacji, więc nie spotkał mnie dotkliwszy książkowy zawód. Mogę nawet napisać, że nie było aż tak źle. Może to kwestia przyzwyczajenia się do stylu autorki, albo dostrzegłam nieznaczne przebłyski czegoś, co połowicznie wpływa na to, że fabuła rokuje.
Nie wiem, kto wpadł na pomysł, by w tytule znalazło się miejsce na słowo szczęście. Szczęścia to tam tyle, co kot napłakał. Główna bohaterka ciągle się z czymś szarpie, stale...