Tytuł. Siedem szmacianych dat. Jak siedem długich, trudnych, pełnych miłości lat. Jak siedem świeczek na torcie. Jak siedem lalek z oczami z guzików. Szmacianych, bo ubogo było i licho. Tytuł przed przeczytaniem nie zachęcający, po lekturze książki - okazuje się, że trafiony w punkt.
Tło geohistoryczne. W minionym roku byłam kilka razy w Bieszczadach. Trafiłam do tzw. Worka Bieszczadzkiego. Góry wspaniałe, jak to góry. Piękne, urzekające, z niesamowitymi widokami, połoninami itp. Ale mnie zafascynowało spotkanie z historią - opowieści mieszkańców o masowych wysiedleniach, akcji Wisła, paleniu wsi, o Bojkach, Łemkach, bandach UPA, akcjach odwetowych. Odwiedzenie Beniowej, Sianek, Tarnawy , poszukiwanie pozostałości dawnych wsi, cmentarzy, kamieni pokutnych, fundamentów spalonych domów, samotnych kapliczek, milczących pojedynczych nagrobków, czy zdziczałych sadów wchłoniętych przez lasy. Echa tych zjawisk i miejsc znalazłam nieoczekiwanie w powieści. I to jest dla mnie największa wartość.
Treść. Pomysłowa i oryginalna historia dla pensjonarek o pięknej, ale trudnej miłości, wbrew przeciwnościom losu, o poświęceniu, zaradności i niosącej wiele satysfakcji trudnej do uwierzenia robinsonadzie. Z Magdaleną i Piotrem (choć trochę im nie wierzyłam) przeżywałam radości i smutki, bałam się, cieszyłam, miałam nadzieję. A nie było im łatwo i mnie przy okazji. A kiedy nagromadzenie niepowodzeń lub niepokojów było zbyt duże, autorka przenosiła mnie do równolegle prow...