„Burza przed ciszą” za mną. Wrażenia bardzo pozytywne, choć niestety już bez czarodziejskiej atmosfery z „Siedmiu Szmacianych Dat”. Uważam, że ta powieść nie powinna być podzielona na trzy części, bo dopiero po przeczytaniu całości zrozumiałam, że defekty, które drażniły mnie w dwóch pierwszych częściach, okazały się celowym, zasadnym zamysłem autorki.
Cała trylogia to nie jest dla mnie zwyczajna saga, ani powieść historyczna, lecz piękna BAJKA DLA DOROSŁYCH z rzeczywistym tłem historycznym i metafizycznym wątkiem Magdaleny, której obecność zaznaczała się w wielu ważnych momentach. Wszystkiego było w sam raz, a przenikanie się wątków podniosło atrakcyjność całej historii.
Wątek współczesny, który mnie początkowo irytował. Okazało się, że był jak najbardziej zasadny. To Toffi nakręciła całą historię. Ona ją również zamknęła , niechlubnie zresztą, w zaskakującym zakończeniu. Bardzo wyrazista postać, z charakterkiem. W drugiej części denerwował mnie ciągnący się przez pierwszą połowę książki wątek poszukiwań Juliany przez młodych detektywów - Adama i Toffi. Uważałam, że bez tej dłużyzny byłoby ciekawiej. A teraz wiem, że powolne uchylanie rąbka tajemnicy było doskonałym wstępem do tego, o czym potem opowiadała Juliana. Olga, Joanna, przyjaciele - każdy wniósł coś do powieści. Polubiłam w końcu nawet ciapowatego Adama.
Wątek Dorsów. Najpierw magiczna chata w Bieszczadach i jej mieszkańcy, a potem wieloletnia tułaczka osieroconej Juliany, obfitująca...