U tej autorki nigdy nie wiem na co trafię: arcydzieło, wyciskacza łez, lekturę genialną, harlequina, czy jakąś literacką słabiznę? Tym razem trafiło się czytadło bardzo przeciętne, lekko irytujące, przegadane i pouczające na amerykańską modłę. Powieść dokładnie taka, jakich nie lubię.
Trzy siostry (Hyzio, Dyzio i Zyzio - żart!) - prawniczka, matka dzieciom i kowbojka, przystojni, męscy faceci, miłości i romanse, trochę młodzieży z burzą hormonów, morderstwo, proces, jedna z sióstr jest prawnikiem, więc już wiadomo, jak będzie dalej. Żeby nie spojlerować napiszę tylko, że zakończenia można się domyślić już po stu stronach. Fabuła jest przewidywalna, postaci bardziej niż schematyczne i niczym nie zaskakują. Jest ckliwie, łzawo i po amerykańsku. Taki trochę ambitniejszy harlequin. On kocha ją, ona jego, piętrzą się przeciwności, ale… skończy się bardzo po amerykańsku.
Atrakcyjność powieści trochę ratuje umiejscowienie akcji na ranczo, kowboje, rumaki, pokazy, rodeo, wyścigi wokół beczek i inne końskie tematy.
Lektura do zaakceptowania na plażę, na urlopowe odmóżdżenie, sorry Pani Autorko.