Pewien mężczyzna w średnim wieku przyjeżdża do obcego miasta. Z powodu nieporozumienia (czy też braku silnej woli) kupuje za małe buty. Buty ocierają jego stopy. Na jednej ze stóp tworzy się rana. Mężczyzna gorączkuje, majaczy. I odkrywa, że to nie jest ot, taka zwykła rana. To jego dawna ukochana, Suzanne, która wróciła pod tą właśnie postacią.
W "Portrecie Suzanne" nie ma już Topora szydercy, obrazoburcy, wariata, któremu wolno pluć na wszystko. Tu z każdej strony bije krzyk "Nikt mnie nie kocha". Krzyk tak głośny, że zagłusza wszystko inne. Tu jest smutno. Strasznie smutno.
W "Portrecie Suzanne" nie ma już Topora szydercy, obrazoburcy, wariata, któremu wolno pluć na wszystko. Tu z każdej strony bije krzyk "Nikt mnie nie kocha". Krzyk tak głośny, że zagłusza wszystko inne. Tu jest smutno. Strasznie smutno.