Od wydarzeń ze „Złodzieja pioruna” minął rok. Siódma klasa była dla Percy'ego spokojna, nie zaatakował go w tym czasie żaden potwór. No, prawie. Zmienia się to w trakcie gry w zbijanego, która zamienia się w śmiertelną rozgrywkę z mitologicznymi stworami. A późniejsze wydarzenia sprawią, że główny bohater z własnej woli wyruszy naprzeciw zagrożeniom z ich strony.
Zacznę od tego, co mnie w tej książce wkurzało, czyli dość długiego przypomnienia zdarzeń z poprzedniego tomu. Może to być przydatne przy dłuższej przerwie między czytaniem części. Jednak ja zabrałam się za „Morze Potworów” zaraz po skończeniu „Złodzieja Pioruna” i takie wprowadzenie wręcz utrudniało mi skupienie się na lekturze. Ale po tym czytało się już bardzo przyjemnie. Jednak nie tak przyjemnie jak oczekiwałam. Czegoś brakowało. Racja, było wciągająco. Napięcie trzymało czytelnika w swoich objęciach. Jednak nie na tyle, bym wręcz musiała czytać dalej. Było to trochę spowodowane tym, że fabuła opierała się w dużej mierze na mitach, które w większości już znałam. Przez to łatwo było odgadnąć dalszy rozwój wydarzeń. Drugim powodem jest to, że zostały powielone schematy znane z poprzedniego tomu. I tym sposobem „Morze Potworów” ciekawiło mnie, ale tylko ciekawiło.
Na równym poziomie został humor. Styl autora był tak samo zabawny jak w poprzednim tomie. Bawiło mnie wszystko, postacie, dialogi, sytuacje... No wszystko!
Bohaterowie w „Morzu Potworów” byli świetnie wykreowani. Każdy z nich miał swój c...