Percy ma niesamowite wzięcie w tej książce. Czyżby to była wina Hery.
Kolejny tom, kolejna walka o życie! Bitwa w Labiryncie jest bardziej zbiorem bitewek i większej potyczki - nie, spodziewałam sie kilkunastu stronicowej walki, nie TEGO. Możliwe, że obszerność labiryntu wpłynęła na końcową scenkę. Ta, po prostu, nie mogła być dłuższa. Zaskoczyło mnie W JAKI SPOSÓB zakończono finałową walkę. Że jak? Że co? Kiedy ON stał się tak potężnym? Chyba, czytając, to przegapiłam.
Bohaterowie dorastają - i chwała im za to. Percy nie może się opędzić od kobiet - chociaż nie jest to pokazane dosłownie, a one nie rzucają się na niego jak chory na panaceum, to jednak przez książkę przewija się ciężar romansu. Z Annabeth, oczywiście, i NIĄ, a jeszcze krótka scenka Z INNĄ. Brakowało mi Grovera, rzucającego się synowi Posejdona na szyję, ale on znalazł sobie DZIEWCZYNĘ.
Pojawia się scena z Posejdonem - nie powiem w jakich okolicznościach. Przy niej bożek jest superojcowski, superzakochany i tak, właśnie sobie z niego kpię. Na miejscu PEWNEJ OSOBY, od razu wywaliłabym go za drzwi. A może wcale ich nie otwierała? Bo, hej, taki z niego troskliwy ojciec...
I mam tutaj, huraaa!, mojego ulubionego herosa - Nico. Chłopak również się zmienił (scena końcowa!!!). Nie pamiętam, czy miał w poprzedniej książce miecz, ale chyba nie - jeśli mam rację, to czy Ojciec mu go dał? Bo niby się do niego przyznał, ale hej, domku herosa jak nie było, tak nie ma. I właśnie SCEN...