Znał wszystkich. Z Toulouse-Lautrekiem spędził jakiś czas w więzieniu, Matisse przynosił mu sztalugi, Degas obawiał się jego malarskiej konkurencji. Sarah Bernhardt uwiodła go, a Różę już to malował, już to kochał w hotelu Luksemburg. Przyjaźń związała go z Leninem, Disneyem, Clemenceau, de Gaulle’em i wszystkimi innymi (vide: załączony w książce imponujący indeks osób); jednego tylko Edgara Allana Poe przegapił. Miał też wiele cennych pomysłów. W czasie pozowania do portretu Cole Porter spisywał z jego radosnego pogwizdywania swoje najlepsze standardy. Po rozmowie z Freudem podyktował Bretonowi manifest surrealizmu. Gandhiemu poradził, by zaprzestał walki z teściową; jako rozwiązanie zalecał bierny opór. To na nim właśnie skupiła się polityczna i artystyczna historia XX wieku. Zapewne w czytelniku budzić się może wątpliwość – słuszna zresztą, bo przecież Rainer Maria Rilke nie był poetką, a kubizm nie polegał na malowaniu sześcianów (po francusku: cubes) – czy wypada przepisywać historię ludzkości, dopasowując ją do fantazmatów jednostki. Pamiętnik starego pierdoły dowodzi przynajmniej, że można to zrobić z dużym poczuciem humoru. A skoro autor pamiętnika znał wszystkich, to może i my spotkaliśmy go kiedyś przy piwie?