"Ordynata Michorowskiego" wydała autorka z domu Mniszek w rok po "Trędowatej", nie wiedząc, że tworzy ciąg dalszy przyszłego bestselleru, najpoczytniejszej z polskich powieści popularnych. Gdyby wiedziała, być może powstrzymałaby swe pióro. Pisząc bowiem ów ciąg dalszy podjęła zadanie nie do wykonania, którego rozwiązanie sprawiłoby trudność każdemu pisarzowi. "Trędowata" była powieścią o miłości doskonałej i tragicznej, zastygłej w bezczasie melodramatycznej mitologii. Zakończenie "Trędowatej": wyznaczało przyszłość Michorowskiego: ma on trwać w bólu, na zawsze związany ze swą ukochaną, póki śmierć nie połączy go z nią na nowo. Zmienić to zakończenie, znaczyłoby zniszczyć mit miłosny i sprzeniewierzyć się regułom gatunku. Jakże tedy napisać powieść, której bohater byłby całkowicie statyczny, unieruchomiony przez miłosne nieszczęście i wierność? Z tej sytuacji jest kilka wyjść, choć żadne z nich nie prowadzi de sukcesu fabularnego. Można zmienić dziedzinę aktywności bohatera, przerobić romans na powieść np. społeczną. Można wprowadzić motyw próby czy pokusy, tworząc fabułę o pozornym przebiegu, która w zakończeniu powracałaby do punktu wyjścia. Można wreszcie przesunąć głównego bohatera na inną pozycję fabularną i powierzyć mu rolę odmienną od tej, jaką dotąd odgrywał. Łatwo zauważyć, że Mniszkówna łączy w "Ordynacie" drugi i trzeci rodzaj rozwiązania; przez chwilę próbuje i pierwszego, rozbudowując w początkowych partiach powieści jej tło społeczne, na szczęście jednak — dla siebie i czytelnika — zamiar ten w porę porzuca. Dalsze losy bohatera "Trędowatej" musiały budzić zrozumiałe zaciekawienie. Powieść o ordynacie wznawiano w kraju i za granicą, ekranizowano i adaptowano na scenę. Zawsze jednak "Ordynat Michorowski" żył na koszt "Trędowatej". Tak będzie pewne i teraz.