Uwaga! Akcja książki dzieje się po wydarzeniach opisanych w „Trędowatej”.
Ordynat Waldemar Michorowski z każdym dniem coraz bardziej oddaje się działalności politycznej. Po tragicznej śmierci Stefci zmienia on swój styl bycia, odsuwa się od życia towarzyskiego i nie zwraca uwagi na zaloty panien.
Gdy stan jego zdrowia gwałtownie się pogarsza, wyjeżdża on na rekonwalescencję do Szwajcarii. Tam spotyka swojego dalekiego kuzyna – Bohdana, który za granicą korzysta z wszelkich przyjemności życia, zaciągając przy okazji wiele długów.
Reszta rodziny już dawno spisała go na straty, jednak ordynat postanawia sobie, że pomoże młodzieńcowi wyjść na prostą. Od tej pory w Głębowicach zaczyna się nowa epoka...
Muszę przyznać, że miałam trochę wątpliwości, sięgając po kontynuację losów ordynata. Obawiałam się, że w tym tomie dostaniemy wydarzenia z „Trędowatej”, ale ukazane we wspomnieniach Waldemara. Na całe szczęście moje wyobrażenia nie pokryły się z rzeczywistością.
„Ordynat Michorowski” to przede wszystkim powieść o przemianach ustrojowych w Polsce. Pani Helena Mniszkówna ciekawie opisała koniec ery szlachty, a także wszystkie rozruchy z tym związane. Partia robotnicza dochodzi w tej części do głosu, co nie każdemu odpowiada. Jednocześnie niektórzy jej przedstawiciele wolą spokojnie rozwiązać sprawę, a nie wdawać się w konflikty. Tworzą się podziały, a w książce wręcz kipi od napięcia i niepokoju. Sprawiało to, że miałam ochotę czytać tę historię dalej, aby dowiedzieć się, do czego to wszystko zaprowadzi.
Niejednokrotnie byłam pod wrażeniem tego, jak dobrze autorka oddała relacje międzyludzkie. Były one pełne sprzeczności; bohaterowie musieli decydować pomiędzy swoimi pragnieniami a tym, co jest dobrze postrzegane według innych. Bardzo lubię takie wątki w książkach, bo dodają one wiarygodności postaciom i sprawiają, że fabuła jest ciekawsza.
Przede wszystkim skupiamy się tutaj na perypetiach Luci, Bohdana oraz Waldemara. Ta trójka nadaje tor wydarzeniom, a każdy wątek jest trochę inny. Przyznam, że w książce trochę brakowało mi panny Rity czy sympatycznego pana Macieja, ale jednocześnie rozumiem, dlaczego autorka postanowiła skupić się na wspomnianej wyżej trójce.
Rozdziały są krótkie, ale jednocześnie przepełnione emocjami. Nie mamy tutaj zbyt wielu opisów natury, dzięki czemu książka nabrała impetu. Wszystko dzieje się dość szybko, nie ma tutaj miejsca na przestoje czy nudę. Bardzo mi to odpowiadało, bo sprawiało, że powieść czytało się po prostu płynnie i szybko.
Co mogę dodać? Fanom „Trędowatej” polecać tej książki nie trzeba. Innych mogę tylko zachęcić do zapoznania się z twórczością Mniszkówny. Dlaczego? Ponieważ tematy poruszone w jej powieściach są nadal aktualne. I po prostu warto je znać, bo dobrze się je czyta. Polecam!