Cóż można napisać o książce, o której pisali już wszyscy, o książce która wydana została 70 lat temu. Zekranizowana niedługo później, opisana w tysiącach recenzji i opinii, wzmianek prasowych, wypracowań. I choć czytanie tego typu wolumenów to wyzwanie, mi zajęło te 850 stron zgoła miesiąc, być może dlatego, że okres taki świąteczno-styczniowy, być może ogrom treści i świata w samej powieści. Przede wszystkim treści. W stosunku do dzisiejszej literatury, współcześnie wydawanej w ostatnich latach, coraz bardziej skłaniam się do zejścia o podziemia przeszłości, królestwa starych książek. Starych wydawanych z 70-50-40 lat temu. Jak to pięknie jest napisane! Jak zaplanowane, jak skrojone. Cała saga rodzinna, przez trzy pokolenia, nie trąci nudną kroniką rodzinną, dzięki Autorowi zapadamy się w świat Ameryki, jeszcze trochę dzikiej, jeszcze walczącej z nadchodzącą cywilizacją. W tej książce czuć te wielkie połacie ziemi, areały łąk, pól. Steinbeck potrafi rysować rzeczywistość magicznie. A postacie! Ehh brakuje mi tego w „dzisiejszych” książkach. Ciężko będzie wrócić z tego wehikułu czasu do współczesnej literatury. Stosunki społeczne, poczucie skutecznej sprawiedliwości, którego tak nam dzisiaj brakuje, lub występujące w przerysowanych formach. Proste życia ciekawych ludzi. Dla mnie uczta dla umysłu, choć nie do czytania na szybko. To nie jest może wybitna literatura, bo nie fascynuje tak jak to co wydaje się dzisiaj, ale piękna. Do czytania max 80-100 stron dziennie. Niech ...