Marzą mi się wakacje w warunkach jak przed tysiącami lat, bo kto nie chciałby tego doświadczyć, przeżyć przygody życia? Powrót do natury, jedzenie tego co się zbierze, lub upoluje, poznawanie dawnych tradycji - to wszystko brzmi cudownie.
Na takim właśnie eksperymencie archeologicznym poznajemy Silvie, naszą nastoletnią narratorkę, oraz jej rodziców. Jednak ten idylliczny obrazek, z letnim klimatem sielskich łąk, wrzosowisk i lasów zaczyna razić, przemoc niszczy go stopniowo niczym trucizna wnikająca w ciało.
Autorka wprowadza czytelnika w rodzinny dramat, którego tym razem nie kryją cztery ściany domu. Który zostaje wystawiony na widok publiczny, a jego świadkami (czy tylko?) okażą się uczestniczący w eksperymencie profesor i studenci.
Gdy „Mur duchów” trafił w moje ręce zdziwiła mnie jego objętość. Teraz wiem, że te raptem 150 stron, wystarcza w zupełności, by wydobyć z czytelnika najgłębsze emocje i zostawić go z krwawiącym sercem.
Bo nie sposób zapomnieć niemego krzyku ofiar przemocy. Ofiar tak zaszczutych, żyjących w ciągłym strachu przed oprawcą, kryjących i usprawiedliwiających jego brutalność.
"Jak ktoś się kimś przejmuje na tyle, by go skrzywdzić, to znaczy, że go kocha."
To opowieść, która porusza do głębi i uderza w najczulsze struny.