Pierwszy raz mój mistrz mnie nudził. Strona za stroną, kartka za kartką, nudził i nudził. Za bardzo rozwlekał, za dużo gawędził. Dziwne, bo to jest to, co zawsze mi się podobało i mogłam się takimi rozwlekłymi dziwnościami zachwycać w nieskończoność.
Pisał to przez 6,5 miesiąca, a ja czytałam przez 3 miesiące... Nie szło mi to. Nie odłożyłam jednak, musiałam się dowiedzieć co i jak. Więc może nie jest ze mną (albo z nim) aż tak źle?
Nie wiem, czy zaczyna mi się zmieniać gust, czy też to był ten wyjątek (drugi, bo uważam, że "Komórka" to jakby nie przez niego została napisana), który potwierdza regułę, że jednak King to king.
Jeszcze trochę mi zostało pozycji do przeczytania, więc myślę, że się przekonam, kto zawinił.