Patrzył na świat spod zmarszczonych brwi, głęboko osadzonymi oczyma, ukrytymi w cieniu ostro wyrzeźbionych rysów. Groźny i nieprzystępny, o kamiennym sercu, nie znającym litości. Takim go uczynili ludzie, takim go chcieli widzieć, takim więc był w istocie. U jego stóp klęczał człowiek, cały pokryty cuchnącymi strachem, grubymi kroplami potu, przerażony, a jednocześnie pogrążony w religijnej ekstazie. Z poranionych dłoni ściekała krew, wsiąkając w złotodajny piach, rozsypany w świętym kręgu. Piach ten przywieziono z daleka, z miejsca, gdzie ponoć bogowie ukryli bogate skarby. Można w nim znaleźć cenne grudki, choć każdy, kto ich szuka, naraża się na gniew i straszną zemstę. Kapłan stojący tuż obok, na podwyższeniu, rozpostarł ręce. Szerokie rękawy lnianej szaty nabrały przy tym geście wyglądu wielkich skrzydeł.