Labirynt von Brauna Trzecia Rzesza to temat bardzo pojemny, jeśli chodzi o literaturę fantastyczną. Że o hitlerowcach można pisać w fascynujący sposób, pokazał chociażby Andrzej Ziemiański, autor znakomitej ?Bomby Heisenberga?. Rafał Dębski także sięga po tajemnice Niemiec w swojej powieści, powstałej, jak się wydaje, na fali sukcesu Marka Krajewskiego. Głównym bohaterem powieści Dębskiego, jest wypisz-wymaluj komisarz Zawada z ?Kryminalnych?. Nazywa się wprawdzie inaczej, bo Wroński, wygląda też, ale jeśli chodzi o psychologię i sposób działania ? wykapany Zawada. Komisarz jest zarysowany bardzo dobrze. Wroński, postać psychologicznie prawdziwa, to twardy inteligentny glina, jedyny uczciwy policjant na komendzie, a zarazem najjaśniejszy punkt powieści. Przede wszystkim, jeśli chodzi o pozostałe postacie. Reszta osobowości w świecie przedstawionym powieści po prostu nie gra; nie żyje, padła na deski, a sędzia zaczyna odliczanie do dziesięciu. Cenzorzy szykują się do wymazania ich gumką. Nokaut. To trochę deprymujące, bowiem spodziewałem się po ?Labiryncie von Brauna? kawału solidnej prozy, zwłaszcza, że Dębskiego znałem z niezłych opowiadań publikowanych głównie w ?Science Fiction, Fantasy i Horror?. Niestety, autor chyba nie udźwignął, mimo interesującego motywu przewodniego, ciężaru gatunkowego powieści. Cóż, nie każdy musi pisać kryminały, prawda? Niemniej po doświadczonym i utalentowanym pisarzu, jakim niewątpliwie jest Dębski, spodziewałem się, że jeśli zabierze się za kryminał, to dostanę sprawnie zrobiony rzemieślniczy produkt, tak jak to miało miejsce w przypadku ?Magnetyzera? Lewandowskiego. ?Labirynt von Brauna?, choć jest powieścią niewątpliwie sprawnie napisaną, to jako kryminał zupełnie się nie sprawdza. Styl jest do przełknięcia, czyta się książkę gładko, a do redakcji nie sposób się przyczepić, jednak akcja nie trzyma w napięciu, chociaż początek wskazuje coś przeciwnego. Zaczyna się nieźle, od morderstwa, a potem ściskałem kciuki za Zawadę, to jest Wrońskiego, by sobie poradził z coraz trudniejszym śledztwem. Robiło się interesująco ? pojawiały się kolejne poszlaki, a potem im dalej w las, tym częściej natrafiałem na nijak niepasujące, z czapy wzięte fragmenty, które sztucznie tylko rozdmuchują tekst, obniżając napięcie. Magnetyzer Warszawa końca lat 20. ubiegłego stulecia. Eleganckie kawiarnie, w których namiętnie dyskutuje się o Einsteinie i Freudzie, oraz brudne spelunki, gdzie nad setką wódki załatwiają porachunki chłopaki z ferajny. Nowoczesne ulice rozwijającej się stolicy i zapyziałe zaułki. Komisarz Jerzy Drwęcki zgłębia mroczne tajemnice tych światów, tropiąc szaleńca, który posiadł umiejętność przestrajania ludzkich umysłów. Kluczem do zagadki są odnalezione po latach zapiski rosyjskiego magnetyzera. Autor wpisuje się w krąg mistrzów kryminału miejskiego, takich jak Leopold Tyrmand i Marek Krajewski. Znakomicie oddany klimat przedwojennej Warszawy i galeria barwnych postaci z epoki, od najprzystojniejszego ułana II Rzeczypospolitej Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego i erudyty Franca Fiszera, po Tatę Tasiemkę, legendarnego króla Kercelaka, uwikłanych w intrygującą zagadką kryminalną gwarantują zabawną i zaskakującą lekturę.