Pierwszy tom nowego cyklu retro - kryminałów, bohater poprzedniej serii wrocławski detektyw Eberhard Mock przekazuje pałeczkę lwowskiemu policjantowi. Któż to taki? Edward Popielski vel Łyssy, detektyw z klasą, bardzo wyrazisty, twardziel, macho i elegant, wszechstronnie wykształcony miłośnik kobiet i starożytności.
Zbrodnia tak brutalna, że czytając opisy ofiar, zamykałam z przerażenia oczy ( no dobrze - wiem wiem, musiałam otworzyć) i wzdrygałam się z obrzydzenia. Zło i degeneracja krzyczy ze stron powieści, a czyniąca je bestia nie daje się pochwycić. Na szczęście do boju wkracza Łyssy i sprawiedliwości staje się zadość, choć w specyficzny, moralnie dyskusyjny sposób.
Biorąc pod uwagę intrygę, powieść nie wyróżnia się jako kryminał, no może trochę.
Ale… i tu dochodzimy do przedwojennego Lwowa. Nie bez powodu Szczepcio i Tońcio śpiewali:
„...Możliwe, że dużo ładniejszych jest miast, lecz Lwów to jest jedyn na świeci!…
I bogacz i dziad tu so za ”pan brat”
I każdyn ma uśmiech na twarzy!
A panny to ma, słodziutkie, ten gród
Jak sok, czekulada i mniód!…”.
Wiadomo, najlepiej tylko we Lwowie. Z jego kolorytem, z ulicami, parkami, zaułkami, szemranymi lokalami, lwowską kuchnią, bałakaniem i honorowymi batiarami, wśród których Popielski to nie byle jaki gość!
Dla mnie ten dawny klimatyczny Lwów to największa wartość dodana i jeśli kolejne tomy serii będą się tam rozgrywać, to autor pozyskał wiernego czytelnika, a Edward Popiels...