Najnowsza książka Agaty Przybyłek już za mną i tak naprawdę wciąż nie wiem co mam Wam o niej napisać.
Jestem poruszona i przejęta tym, co w niej znalazłam.
W tej książce znów splatają się losy dwóch kobiet. A w zasadzie kobiety i dziecka.
Jedna marzy o tym, żeby mieć dziecko, wciąż cierpi po jego stracie, druga, mimo że je ma, wcale go nie chce. Zupełnie jak w życiu, prawda?
Sama nie wiem losy, której kobiety przeżyłam bardziej. Chyba jednak historia Stefanii była dla mnie bardziej poruszająca. Nie dziwi mnie, kim stała się jako dorosła kobieta, skoro w domu nie zaznała miłości. Tej najważniejszej, matczynej.
Ta książka w jakiś sposób stała mi się bardzo bliska. Być może za sprawą tego, że akcja częściowo dzieje się w Płocku i okolicach. Ja w Płocku spędziłam kilka lat młodości, chodziłam tam do szkoły i jestem związana emocjonalnie w jakiś sposób z tym miastem.
Książka bez dwóch zdań daje do myślenia. Po przeczytaniu od razu ma się ochotę przytulić własne dzieci i ukochać je jeszcze bardziej. W mojej głowie wciąż jest dużo przemyśleń i nie do końca wiem jak ubrać je w słowa, żeby powiedzieć Wam, co czuję. Z drugiej strony, żeby wyrzucić z siebie wszystko, musiałabym zdradzić częściowo fabułę, czego robić nie chcę.
Książka nie jest łatwa, bo to, co spotyka bohaterów, łatwe nie jest. Podczas lektury towarzyszyła mi cała paleta emocji. Pojawiły się łzy, złość, ale też radość i wzruszenie.
Zakończenie zaskakujące, częściowo otwarte, sprawia, ...