Od czasu do czasu sięgam po powieści młodzieżowe. Kiedy przeczytałam opis "Czarnego Stawu", pomyślałam, że to może być ciekawa historia, szczególnie, że wspomniano o elementach mitologii słowiańskiej.
Kamil Jura po rozwodzie rodziców przeprowadza się z mamą do babci, do niewielkiej mieściny o nazwie Czarny Staw. Starsza pani nie jest zachwycona lokatorami i okazuje tę niechęć na różne sposoby. Matka i córka nie potrafią się dogadać. Napięcie wisi w powietrzu i wciąż wybuchają awantury. Chłopak szybko orientuje się, że babcia coś ukrywa i nie byłby sobą, gdyby nie rozpoczął ostrożnego śledztwa. Jak się skończą te działania?
Kamil postanawia poznać lepiej miasto, które do tej pory kojarzyło mu się z krótkimi odwiedzinami u babci z różnych okazji. Podczas tej eksploracji poznaje swoich rówieśników, którzy częstują go dziwnymi historiami dotyczącymi pobliskiego zbiornika wodnego. Dzieciaki twierdzą, że jest niebezpieczny, ale nie ma na to dowodów, ponieważ wszystkie informacje o nim umieszczane w sieci natychmiast... znikają. A dziwne wydarzenia mają miejsce w Czarnym Stawie od wielu lat. O co w tym chodzi? Jak nowi znajomi udowodnią swoją teorię?
Styl powieści jest lekki, a w tekście pojawia się sporo dialogów. Narratorem jest sam Kamil, a więc poznajemy tę historię w pierwszej osobie. Nie brakuje też elementów humorystycznych. Lektura jest przyjemna i wciągająca. Pomysł na fabułę jest interesujący, chociaż muszę p...