Jakoś mi spokoju nie daje, to posądzenie mnie o dziadzienie w szybkim tempie. Coby się przekonać przeczytałem tak szybciorkiem jeszcze jedną przygodówkę. Taką trochę bliższą starcowi, bo odbywaną na cmentarzu. Na bardzo dużym cmentarzu, tak mniej więcej wielkości Ziemi.
Dziesięć tysięcy lat temu nazad, ludzie opuścili swoją dogorywającą kolebkę i wyruszyli w kosmos w poszukiwaniu lepszej (albo jakiejkolwiek) przyszłości. Ziemia nie dość, że wyeksploatowana, to na dokładkę wyniszczona wojną, nie mogła już zapewnić bytu, a w każdym bądź razie nie wszystkim, którzy przeżyli. Ludzie rozpierzchli się po całej galaktyce szukać nowych planet dla siebie. Jakieś parę tysięcy lat po exodusie, grupka (zapewne grabarzy) wpadła na pomysł, że na trupie ziemi jeszcze można zarobić. Bo czyż to nie zaszczyt zostać pochowanym na planecie gdzie ludzkość się narodziła. Interes okazał się kopalnią złota, a takiego interesu się broni za wszelką cenę. Wypadki zaś chodzą po ludziach, a że na cmentarz blisko, to i na nieprzypadkowym wypadku da się jeszcze zarobić. Ale, że "nie ma takiej rury na świecie, której nie można odetkać", to i korporację cmentarną ktoś w końcu przejrzy.
Nieco więcej na
http://niepamietnikfprefecta.blogspot.com/2012/03/nekropolia-beat.html