Uwielbiam osobę Lema, fascynuje mnie jego żywot, doceniam wszystko, co zrobił dla literatury, jednak po jego książki sięgam ostrożnie. Science fiction nie jest gatunkiem, który „pochłaniam”, jednak nie sposób ignorować jego istnienia, zwłaszcza gdy historie wyszły spod pióra takiego mistrza, jakim był (i nadal jest – niedoścignionym) nasz polski myśliciel i futurolog.
Kiedy zaczynałam lekturę „Bajek robotów”, oczekiwałam książki, która rozbawi mnie do łez.
Owszem, czasem i tak było. Jednak czytając o maszynach, ich konstruktorach w mechanicznym wszechświecie, częściej czułam zażenowanie, myśląc o ogólniej kondycji ludzkości, gdyż pod metalowymi powłokami, pośród śrub, nakrętek, pćmów i murkwi kryły się człowiecze charaktery.
I nawet jeśli „Bajki robotów” przede wszystkim bawią, to odbijają nasz rzeczywisty świat w krzywym zwierciadle. A widok ten niekoniecznie jest zachęcający.
NA SZCZĘŚCIE, JAK TO W BAJKACH BYĆ MUSI, DOBRO (PRAWIE) ZAWSZE ZWYCIĘŻA.
Fantastyczna lektura. W obydwu znaczeniach tego słowa