Avatar @atypowy

@atypowy

58 obserwujących. 33 obserwowanych.
Kanapowicz od 3 lat. Ostatnio tutaj około 4 godziny temu.
Napisz wiadomość
Obserwuj
58 obserwujących.
33 obserwowanych.
Kanapowicz od 3 lat. Ostatnio tutaj około 4 godziny temu.
poniedziałek, 24 października 2022

Jakiego Jezusa znasz?

Jedno z najważniejszych pytań, od których zależy nasza wieczność brzmi: Czy znasz Jezusa? Jest zasadnicza różnica między słyszeniem o kimś, a poznaniem kogoś. Dużo wiem o Robercie Lewandowskim, pewnie mógłbym z powodzeniem wziąć udział w jakimś quizie wiedzy na jego temat, ale nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że go znam. Nigdy się nie spotkaliśmy, nikt nas sobie nie przedstawił – nie znamy się. Zatem w pytaniu o to, czy znasz Jezusa, chodzi o coś więcej niż o to, czy słyszałeś o Nim. Czy ktoś ci Go należycie przedstawił? Czy spotkaliście się? Spędzacie czas ze sobą? Rozmawiacie? Czy gdy masz jakąś sprawę, możesz swobodnie się do Niego zwrócić z prośbą o pomoc? Jeśli tak – to znaczy, że znasz Jezusa i możesz być spokojny o swoją przyszłość. Ale…

 

Okazuje się jednak, że nieraz spotykamy na naszej drodze chrześcijan (ludzi określających się jako naśladowcy Chrystusa), którzy mają (czasem nawet skrajnie) inne poglądy na wiele kwestii dotyczących „życia i pobożności”. Czy to możliwe jeśli mamy tego samego Nauczyciela? Czy jeśli podążamy za tym samym Jezusem, który „wczoraj i dziś, ten sam i na wieki” (Hbr 13,8) nie powinniśmy mieć bardziej zbliżonych poglądów? Moim zdaniem takie różnice mogą wynikać z tego, że znamy „innego” Jezusa.

 

Dlatego warto zadać sobie nie tylko pytanie o to czy Go znamy, ale również o to jakiego Jezusa znamy? Chcąc nie chcąc wpływ na nasze postrzeganie Chrystusa ma wiele czynników. Czasem (nieraz podświadomie) wpływ na to mają przedstawienia Jezusa, z którymi zetknęliśmy się nawet przed laty. Od dziecka uczestniczyłem w lekcjach biblijnych prowadzonych dla najmłodszych w ramach Szkoły Niedzielnej, i zdaję sobie sprawę, że miały one wielki wpływ na to jakiego Jezusa znałem. Jednak „kiedy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, myślałem jak dziecko, rozumowałem jak dziecko. Gdy stałem się mężczyzną, zaniechałem dziecięcych spraw” (1Ko 13,11). Dojrzewając jako chrześcijanie, powinniśmy „wzrastać w poznaniu Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa” (2P 3,18). I choć sam Jezus wzywał nas do tego, byśmy się „nawrócili i stali jak dzieci” (Mt 13,8) niepokojącym by było, gdybyśmy nie posiadali głębszej znajomości Chrystusa niż uczestnicy zajęć Szkoły Niedzielnej oddający się z lubością kolorowaniu scen biblijnych.

Zatem jakiego Jezusa znasz? Co wpływa na twój obraz Chrystusa? Warto zadać sobie te pytania, ponieważ nie jest to sprawa ani obojętna, ani nawet drugorzędna! Sam Jezus przestrzega nas przed tym, że zbliża się ten dzień, gdy wielu będzie powoływać się na znajomość z Nim, ale spotka ich wielkie rozczarowanie:

 

„Nie każdy, kto się do Mnie zwraca: Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebios. Wejdzie tam tylko ten, kto pełni wolę mojego Ojca, który jest w niebie. W tym Dniu wielu mi powie: Panie, Panie, przecież prorokowaliśmy w Twoim imieniu, w Twoim imieniu wypędzaliśmy demony i w Twoim imieniu dokonaliśmy wielu cudów. Wówczas im oświadczę: Nigdy was nie poznałem. Odejdźcie ode Mnie wy wszyscy, którzy dopuszczacie się bezprawia”
(Mt 7,21-23).

 

Ten fragment ewangelii wyraźnie pokazuje nam ryzyko, że można trwać w niewłaściwym poznaniu Jezusa. Możemy twierdzić, że Go znamy i nawet działać w Jego imieniu, ale to na niewiele się zda, jeśli On stwierdzi, że nigdy nas nie poznał. Oznacza to de facto, że to my nigdy Go nie poznaliśmy takim jakim jest naprawdę! Dlatego tak ważne jest pytanie o to jakiego Jezusa znasz! Co na to wpływa? Można by wymienić wiele czynników, ale spójrzmy na trzy podstawowe: nasze pochodzenie, nauczanie, które przyjmujemy oraz szeroko pojętą kulturę.

GDZIE SPOTKAŁEŚ JEZUSA?

 

To w jakich okolicznościach spotkaliśmy się z Jezusem po raz pierwszy, często ma duży wpływ na naszą dalszą drogę. Ten kto opowiadał nam o Chrystusie i przedstawił ewangelię – dobrą nowinę o możliwości zbawienia – staje się dla nas autorytetem w kwestiach wiary. Często przyjmujemy w dużej mierze taki obraz Jezusa, jaki posiada ten, kto nas „zapoznał” z Synem Bożym.

 

To zupełnie naturalne i nie ma w tym nic złego. Apostoł Paweł nie krytykuje szczególnej roli tych, którzy przyczynili się do naszego nawrócenia. Bynajmniej! Powołując się na to, wzywa Koryntian, aby dalej naśladowali jego wiarę, gdy pojawiało się tam wielu fałszywych nauczycieli:

 

„Bo choćbyście w Chrystusie mieli tysiące wychowawców, jednak ojców macie niewielu. To ja, w Chrystusie Jezusie, zrodziłem was przez dobrą nowinę. Dlatego zachęcam, idźcie w moje ślady”
(1Ko 4,15-16)

 

Sam fakt miejsca, w którym się urodziliśmy ma udział w naszym kształtowaniu. Jako Polacy w wielu kwestiach różnimy się od Włochów, Hindusów, Eskimosów, Chińczyków czy mieszkańców Zimbabwe. Również to, czy przyszliśmy na świat w rodzinie biednej czy bogatej, ma wpływ na to jak zostaliśmy ukształtowani. Ktoś kto nie miał butów zimowych w dorosłym życiu inaczej dysponuje pieniędzmi, niż ktoś, kto miał wszystko na zawołanie.

Nie powinien nas zatem dziwić fakt, że spotykamy czasem chrześcijan „innej formacji duchowej”. Po niedługiej rozmowie jestem w stanie stwierdzić czy ktoś nawrócił się w zborze baptystycznym, podczas spotkań odnowy w Duchu Świętym, w tradycyjnej wspólnocie zielonoświątkowej, w kręgach charyzmatycznych czy może słuchając nauczań kogoś w Internecie. Miejsce naszego narodzenia się na nowo będzie miało wpływ na to jakiego Jezusa znamy. Nie moją rolą jest wartościować to, które miejsce jest najlepsze. Jednak jestem pewien, że Jezus jest jeden i niezmienny (Hbr 13,8). Dlatego warto zadawać sobie pytanie: Jakiego Jezusa znam? Trzeba nam poddawać weryfikacji ten obraz, który posiadamy. Jaki wpływ ma na niego otoczenie, które przyczynił się do mojego nawrócenia? Czy mam pewność, że znam prawdziwego Jezusa? Ile „filtrów” nałożono na Niego w miejscu gdzie formowano moją wiarę zaraz po nawróceniu?

 

 JAKIEGO JEZUSA MNIE NAUCZAJĄ?

 

Inną kwestią jest to, jakim nauczaniem się aktualnie karmię. Nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy, wpływamy na postrzeganie Chrystusa przez innych, oraz sami podlegamy takiemu wpływowi. Polskie przysłowie mówi: „Kto z kim przestaje, takim się staje”. Słowo Boże natomiast ostrzega nas: „Nie łudźcie się: Złe towarzystwo psuje dobre obyczaje” (1Ko 15,33).

 

Widzimy, że nie tylko to jakich kazań słuchamy ma wpływ na nas. Również to z kim spędzamy czas, jakie spotkania wybieramy w tygodniu, gdzie decydujemy się na wypoczynek. Jestem przekonany, że nie można tego uprościć do stwierdzenia, że tylko kontakt z ludźmi deklarującymi się jako niewierzący może się okazać dla nas zgubny. Również chrześcijanie, którzy znają „innego” Jezusa mogą znacząco wpłynąć na nasze poznanie, np. przekręcając to czego wcześniej byliśmy już pewni.

 

Oczywiście ludzie dojrzalsi w wierze mogą mieć na nas wręcz zbawienny wpływ! Czytamy o takiej sytuacji choćby w Dziejach Apostolskich, gdy Pryscylla i Akwila spotkali Apollosa, a następnie „zajęli się nim i wyłożyli mu dokładniej drogę Bożą” (Dz 18,26). Istnieje jednak realne ryzyko, że na nasz obraz Jezusa wpływ mogą mieć osoby, które same Go prawdziwie nie poznały. Dlatego istotne jest weryfikowanie tego co przyjmujemy! Tu wzorem są dla nas wierzący w Berei, „którzy byli szlachetniejszego usposobienia niż owi w Tesalonice; przyjęli oni Słowo z całą gotowością i codziennie badali Pisma, czy tak się rzeczy mają (Dz 17,11).

 

Od samego początku Kościół Chrystusa zmagał się z nauczycielami, którzy wnikali do jego wnętrza i nauczali „innego” Jezusa. Zwróć uwagę na to, że głównym tematem listów apostolskich nie jest opis uzdrowień i innych cudów, ale systematyczne, wręcz uporczywe wzywanie wierzących by nie zachwycili się żadną nową nauką. Juda uznał nawet „za konieczne napisać do nas i napomnieć nas, abyśmy podjęli walkę o wiarę, która raz na zawsze została przekazana świętym” (Jud 1,3). To dlatego Paweł nie szczędzi mocnych słów pisząc do Galacjan:

 

„Dziwię się, że tak prędko dajecie się odwieść od Tego, który was powołał w łasce Chrystusa, do innej dobrej nowiny. Jednak innej nie ma. Są tylko jacyś ludzie, którzy was niepokoją i chcą przekręcić to, co przekazał nam Chrystus. Ale choćby nawet ktoś z nas albo sam anioł z nieba głosił wam dobrą nowinę różną od tej, którą wam przekazaliśmy, niech będzie przeklęty!Jak powiedzieliśmy przedtem, tak teraz powtarzam: Jeśli ktoś wam głosi dobrą nowinę różną od tej, którą już przyjęliście, niech będzie przeklęty!”
(Gal 1,6-9)

 

To „jacyś ludzie” winni byli tego, że wierzący w Galacji, którzy przecież zostali zaznajomieni przez Pawła z prawdziwym Jezusem, z czasem zaczęli mieć wykrzywiony obraz Syna Bożego. Słuchali nauczycieli, którzy wmówili im, że do zbawienia nie wystarczy dzieło Chrystusa na krzyżu, że to zbyt mało, że trzeba je uzupełnić odpowiednim wypełnianiem pewnych przepisów prawa. Wzburzony tym apostoł wręcz krzyczy: „O, nierozumni (dosł. głupi) Galacjanie! Kto was otumanił, was, przed których oczami nakreślony został obraz ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa? (Gal 3,1). Posiadali właściwy obraz Jezusa. Poznali prawdziwego Jezusa, ale dali się otumanić! Dlatego w dalszej części listu apostoł ich ostrzega: „Uważajcie! Ja, Paweł, mówię wam: Jeśli poddajecie się obrzezaniu, Chrystus wam nic nie pomoże” (Gal 5,2).

 

Dlatego tak istotne jest to, byśmy umieli odpowiedzieć na pytanie jakiego Jezusa znamy. Prawdziwego czy jakiś udoskonalony wariant? Bardziej pasujący do naszych czasów, kultury albo indywidualnych upodobań?

 

Aby poznać czy nauczanie na temat Jezusa, którym się karmimy jest właściwe, często wystarczy przyjrzeć się owocom życia danego nauczyciela. Sam Jezus mówił, że fałszywych „poznamy po owocach” (Mt 7,20). Dziś, podobnie jak w pierwszym wieku, można spotkać wielu chrześcijan, którzy mówią, że naśladują Jezusa, ale ich życie nie uległo zbyt wielkiej przemianie po nawróceniu. To niemożliwe, ponieważ Jezus wzywał do „całkowitej zmiany myślenia, jaka następuje w kimś, kto żałuje”. Tak słownik tłumaczy występujące w przekazie ewangelicznym greckie słowo metanoia, użyte przez Jezusa między innymi przy okazji powołania na ucznia Mateusza: „Nie przyszedłem wzywać do opamiętania sprawiedliwych, ale grzesznych” (Łk 5,32)Zawsze oczekiwał On zmiany myślenia. Pozostawienia starego życia za sobą i rozpoczęcie nowego życia. Nic się tu nie zmieniło! Jeżeli ktoś uczy cię inaczej, zastanów się, jakiego Jezusa ci przedstawia? Prawdziwego, którego poznajemy na kartach Słowa Bożego, czy jakiś „inny” wariant? Tego, który umarł, zmartwychwstał i znajduje się teraz po prawicy Ojca w niebie, czy Jezusa po aktualizacji, który już nie twierdzi tak ostro, że „jeśli się nie upamiętamy (metanoia), wszyscy poginiemy” (Łk 13,1-5)?

 

Również w społeczności w Efezie, gdzie Paweł spędził 3 lata w trakcie swojej podróży misyjnej, pojawili się nauczyciele, którzy przedstawiali inny obraz Jezusa. Dlatego apostoł przypomina im w liście:

 

„Wy jednak nie tak nauczyliście się Chrystusa, bo przecież to Jego usłyszeliście i w Nim was pouczono, jako że prawda jest w Jezusie. Wiecie, że macie zedrzeć z siebie starego człowieka, który hołdował dawnemu sposobowi życia i którego niszczyły zwodnicze żądze. Zamiast tego macie poddawać się odnowie w duchu waszego umysłu”
(Ef 4,19-23).

CIENKA GRANICA MIĘDZY POGŁĘBIENIEM A PRZEINACZENIEM

 

Na nasz obraz Jezusa bez wątpienia wpływ ma również szeroko pojęta sztuka.

 

Filmy i seriale, książki chrześcijańskie, pieśni, które śpiewamy, a nawet obrazy, których choć nie czcimy, to jednak je wciąż napotykamy. Pomyślmy chwile o tym. Oczywiście nie powinniśmy czynić sobie wizerunku Jezusa, który będzie otaczany czcią. Czy jednak to źle, że np. Jan Dobraczyński kreśli nam postać Jezusa w „Listach Nikodema”, albo obecnie wielu osób decyduje się na oglądanie serialu „Chosen”? Uważam, że nie. To piękne, że ludzie wykorzystują swój talent i poświęcają czas (a często i niemałe środki finansowe), by przybliżać innym osobę Jezusa w przystępnej formie. Trzeba być jednak w tym ostrożnym. Zarówno twórcy, jak i odbiorcy sztuki, powinni mieć świadomość jak cienka jest granica między pogłębieniem, a przeinaczeniem prawdy.

 

Oczywiście w wielu biblijnych historiach „brakuje” szeregu informacji. Czasem krótkie rozdziały mówią o całych dziesięcioleciach. Coś, o czym czytamy w zaledwie kilku wersetach, streszcza nieraz długotrwałe rozterki biblijnych bohaterów. Między wierszami skrywają się ich łzy (zarówno szczęścia jak i rozpaczy), wątpliwości, nadzieje, rozgoryczenie i ukojenie.

 

O Jezusie również „brakuje” nam informacji. Nie wszystko wiemy. Części rzeczy się domyślamy, a część informacji musi pozostać nierozstrzygnięta. Dzielący się Słowem Bożym korzystają nieraz z tzw. licencji kaznodziejskiej, która pozwala dopowiadać pewne kwestie nierozstrzygnięte, poszerzać albo dostosowywać do naszych czasów narrację biblijną. Dlatego kaznodzieja pozwala sobie nieraz opowiedzieć co Jezus mógłby w jakiejś sytuacji mówić, choć jest to scenariusz teoretyczny, w pewnym sensie abstrakcyjny, ponieważ nie miał miejsca. W takiej sytuacji odwołuje się on do znajomości ducha Pisma Świętego oraz swojego obrazu Jezusa. Powinien to jednak robić z bojaźnią Bożą, aby nie dodać czegoś od siebie, co byłoby sprzeczne z objawioną prawdą. Czegoś co zamiast pogłębić nasze poznanie Jezusa, mogłoby je przeinaczyć. Wszak samo Pismo w kilku miejscach ostrzega nas przed frywolnością w tej kwestii: „Każda wypowiedź Boga jest sprawdzona. On tarczą dla tych, którzy Mu ufają. Nie dodawaj nic do Jego słów, aby cię nie zganił i abyś nie został uznany za kłamcę” (Prz 30,5-6).

 

Pewna swoboda interpretacyjna jest silnie związana z różnymi dziedzinami sztuki. Pisarze powołują się np. na licentia poetica, która oznacza wolność twórczą dopuszczającą m.in. odstępstwa od wierności w opisie faktów. Warto sięgać po książki opowiadające o Jezusie, ale bądźmy ostrożni w budowaniu naszego obrazu Syna Bożego w oparciu o teksty kultury. Osobiście cenię sobie zarówno książki jak i filmy, które przybliżają mi tło kulturowe czasów biblijnych.

I muszę przyznać, że to właśnie między innymi jeden z seriali o Jezusie skłonił mnie do zadania tego pytania, które dziś stawiam: Jakiego znasz Jezusa? Choć cieszę się, że wielu ludzi zadaje sobie trud przedstawiania Jezusa temu światu, to nie każdy obraz na jaki się natkniemy jest prawdziwy. Zawsze są to wyobrażenia tego czy innego twórcy. Granica między pogłębieniem, a przeinaczeniem jest cienka i łatwo ją przekroczyć.

 

Podobnie sprawa się ma z różnymi pieśniami, które są śpiewane w kościołach. Tu także, w oparciu o licentia poetica, stają się one wyrazem przeżyć autora tekstu. Nie wszystkie są zaczerpnięte słowo w słowo z psalmów. Czy jednak przekreśla to ich wartość? Zdecydowanie nie. Potrafią nas wzruszać, budować naszą wiarę, pokrzepiać, a nawet pogłębiać nasze poznanie Jezusa. Ale i tu warto zachować rozsądek. Skrajnie nierozsądnym byłoby budować nasz obraz Jezusa w oparciu o treści pieśni.

 

Przy tej okazji warto też wspomnieć też o licznych przekładach Pisma Świętego, które są dziś dostępne. Czy poszerzają one, a może jednak zaciemniają nam obraz Jezusa? To nasze wielkie dobrodziejstwo, że wielu biblistów zadaje sobie trud tłumaczenia Słowa Bożego. Posiadanie kilku przekładów i porównywanie ich, pomaga nawet laikom, nie znającym hebrajskiego czy też greki, uchwycić głębiej natchnione myśli. Sama Biblia mówi o tym jak cenne jest jej dogłębne poznawanie:

 

„Od dziecka znasz Pisma święte, które mogą cię obdarzyć mądrością — dla zbawienia przez wiarę w Chrystusa Jezusa. Całe Pismo natchnione jest przez Boga i pożyteczne do nauki, do wykazania błędu, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był w pełni gotowy, wyposażony do wszelkiego dobrego dzieła” (2Tm 3,15-17).

 

Trzeba nam jednak pamiętać, że choć natchnione jest „całe Pismo”, co nie jest równoznaczne z każdym przekładem. Za poszczególnymi tłumaczeniami stoją ludzie, którzy dopuszczają się uchybień, mogą popełnić błąd. Czasem dzieje się nawet gorzej i z premedytacją „dostosowują” swój przekład do wyznawanych poglądów. Z tego powodu mnogość przekładów może się okazać większym przekleństwem niż błogosławieństwem. Sam staram się korzystać z wielu tłumaczeń Słowa Bożego, ale raczej by konfrontować moje poglądy, niż szukać dla nich potwierdzenia choćby w jednym z wariantów z dziesiątek dostępnych.

 

Szczególną ostrożność warto zachować przy sięganiu po parafrazy Pisma Świętego. Ich autorzy korzystają ze wspomnianej licentia poetica i z dość dużą swobodą podchodzą do oryginalnego tekstu Biblii. Chcąc ułatwić zrozumienie trudniejszych fragmentów, mogą doprowadzić czasem do ich przeinaczenia. O ile jeszcze w samym parafrazowanym tekście starają się nie „dorzucać” zbyt wiele od siebie, to już w licznych przypisach dość jasno możemy zobaczyć poglądy takich autorów. Czy powinniśmy odrzucić wszelkie tłumaczenia i parafrazy oraz powykreślać przypisy w naszych Bibliach? Oczywiście, że nie. Ale niech nasz obraz Jezusa wynika nie z komentarzy naszych ulubionych teologów, ale z relacji z Nim i osobistych refleksji podczas czytania Pisma Świętego.

 

JAK ZADBAĆ O NIEZAFAŁSZOWANY OBRAZ JEZUSA?

 

Czy mając świadomość tego, jak wiele czynników może mieć wpływ na nasz obraz Jezusa, powinniśmy rozpocząć pustelnicze życie? Odciąć się od naszych korzeni? Ograniczyć słuchanie kazań do absolutnego minimum? Nie czytać książek chrześcijańskich? Nie oglądać filmów ani seriali, w których pojawia się postać Jezusa? Odwracać głowę ilekroć widzimy w muzeum wyobrażenie Chrystusa? Oczywiście, że to nie jest najlepsza metoda na poznanie prawdziwego Jezusa. On przecież pozostawił nas na tym świecie, abyśmy do odpowiedniego czasu tu żyli i opowiadali ewangelię o Nim ludziom zmierzającym na wieczne potępienie. Mamy wzrastać w poznaniu Jezusa „wiodąc ciche i spokojne życie” (1Tm 2,2).

 

Może powinniśmy zatem zadbać o jakieś mocne narzędzia filtrujące „nieprawo-wierne” treści? Może pastor wraz z najdojrzalszymi wierzącymi powinni zatwierdzać tekst każdej pieśni, jaka ma być zaśpiewana podczas uwielbienia, albo jakiej chcemy słuchać w domu? Mogliby przynajmniej cenzurować ich wątpliwe fragmenty. Czy jednak to by sprawiło, że znalibyśmy prawdziwego Jezusa? Z historii wiemy, że były pewne próby określania co wolno, a czego nie wolno. W ten sposób na Indeks Ksiąg Zakazanych trafiło nawet Pismo Święte!

 

Prywatna lektura Biblii była zakazywana wielokrotnie. Jeszcze w roku 1897, a zatem pod koniec XIX wieku. Chodziło tu wprawdzie nie o Pismo Święte w ogóle, lecz o narodowe tłumaczenia, które nie uzyskały oficjalnego zezwolenia władz kościelnych na druk. Czytanie Biblii łacińskiej (niezrozumiałej nawet dla większości duchownych) zakazane nie było, lecz raczej oficjalnie niewskazane.

 

To nie tędy droga, aby zakazać czegoś czytać, słuchać czy oglądać. Nie chodzi o to, że pastor ma autoryzować przekład Biblii, z którego chcemy korzystać. Po prostu miejmy świadomość, że granica między pogłębieniem, a przeinaczeniem rozumienia jest cienka, i łatwo ją przekroczyć.

Skoro silne wpatrywanie się i poleganie na naszych „ojcach wiary”, tych którzy opowiedzieli nam ewangelię, może być niebezpieczne. Skoro wiemy, że wśród mnogości dostępnego dziś nauczania jest tak wiele różnic, że prawie każdy pogląd można jakoś uzasadnić w oparciu o taki czy inny wykład albo kazanie. Skoro obraz Chrystusa, który spotykamy w książkach, serialach i filmach zawsze jest obarczony mniej lub bardziej interpretacją autora, to co powinno wpływać na to jakiego Jezusa znamy? Jak zadbać o to, aby obraz ten był niezafałszowany?

 

Odpowiedź na to bardzo ważne pytanie nie jest odkrywcza albo zaskakująca. Bo nie powinna taka być. Kluczem do poznania prawdziwego Jezusa jest regularna, osobista społeczność z Nim. Do poznania tego dochodzimy poprzez modlitwę, lekturę Słowa Bożego i posłuszeństwo względem tego, co podczas tych czynności dotyka naszego serca.

 

Nic nie zastąpi regularnego, osobistego czasu z Bogiem! Czasu, o który trzeba czasem zawalczyć. Nieraz wydaje nam się, że go nie mamy, ale musimy o niego zadbać. Tak jak znajdujemy czas na sen i posiłki, tak konieczny jest czas, kiedy spotykamy się z Jezusem.

 

Nie tłumacz się sam przed sobą dlaczego brakuje Ci tego czasu. Jestem pewien, że masz dobre argumenty. Ale to nie zmienia faktu, że musisz zawalczyć o regularne spotkania z Jezusem, jeśli chcesz prawdziwie Go poznać. Praca, wychowanie dzieci, zdobycie wykształcenia, budowa domu czy remont – to wszystko jest istotne i również wymaga czasu. Ale nie myśl, że jak odchowasz dzieci i będziesz na emeryturze, to nadrobisz wszystkie zaległości w poznawaniu Jezusa. Niekoniecznie będziesz miał więcej czasu niż teraz. Zawsze będzie coś do zrobienia, zawsze coś będzie walczyło o naszą uwagę. Nade wszystko jednak nie wiesz, kiedy twój czas dobiegnie końca.

 

Niech inspiracją będzie dla nas choćby Mojżesz. On bez wątpienia miał napięty harmonogram dnia, gdy przewodził całemu narodowi w drodze przez pustynię. Jestem pewien, że nie miał czasu na nudę. Stale ktoś miał jakąś sprawę do niego. Zawsze było kilka osób, które czekały na rozmowę z nim. Może ktoś pomagał mu nawet prowadzić kalendarz, w którym wpisywano zaproszenia na kawę. Mojżesz nie „bimbał”. Był stale potrzebny i bez wątpienia użyteczny. Jako lider nie mógł liczyć na zbyt wiele spokoju, gdy przebywał w obozie. Ale czytamy, że mimo to Mojżesz podjął pewną walkę. Wychodził poza obóz, aby spotykać się twarzą w twarz z Bogiem. Szukał przestrzeni i czasu aby lepiej Go poznawać:

 

„Mojżesz zaś zwykł był zabierać namiot, rozbijał go sobie poza obozem, z dala od obozu. I nazwał go Namiotem Zgromadzenia. (…) Ilekroć zaś Mojżesz wszedł do Namiotu, słup obłoku opuszczał się i stawał u wejścia do Namiotu, a Pan rozmawiał z Mojżeszem. (…) I rozmawiał Pan z Mojżeszem twarzą w twarz, tak jak człowiek rozmawia ze swoim przyjacielem, po czym wracał Mojżesz do obozu.”
(2Mo 33,7-11)

 

Wiemy, że sam Jezus szukał sposobności by oddzielić się i przebywać na modlitwie w ciszy. My też tego potrzebujemy. Nie ma ucznia nad Mistrza. W ewangelii czytamy o tym jak apostołowie wrócili do Jezusa po tym jak ich rozesłał i opowiedzieli mu o tym czego dokonali w Jego imieniu. Byli podekscytowani i prawdopodobnie „nakręceni” do dalszego działania. Ale Jezus wiedział, że potrzebują też tego wyjątkowego czasu w odosobnieniu:

 

„I rzekł im: Wy sami idźcie na osobność, na miejsce ustronne i odpocznijcie nieco. Albowiem tych, co przychodzili i odchodzili, było wielu, tak iż nie mieli nawet czasu, żeby się posilić. Odjechali więc w łodzi na ustronne miejsce, na osobność”
(Mk 6,31-32).

 

Czas z Bogiem na osobności, w komorze modlitwy, jest absolutnie konieczny do kształtowania prawdziwego obrazu Jezusa w naszym życiu. Nie ma innej drogi. Trzeba szukać tego czasu, i dbać o niego.

 

Nic nie zastąpi lektury Słowa Bożego i towarzyszącej temu modlitwy. To podstawa naszego duchowego życia. Choć trwanie we wspólnocie Kościoła jest ważne i nasze niedzielne nabożeństwa są istotne, to jednak jeśli zaniedbamy modlitwę i osobistą lekturę Słowa Bożego – istnieje ryzyko, że w niedługim czasie nasz obraz Jezusa stanie się zniekształcony.

 

Zauważmy jednak, że z drugiej strony to gwarancja naszego bezpieczeństwa! Właśnie te proste elementy, w zasięgu każdego z nas, mają moc uchronić nas przed tym abyśmy nie ulegli fałszywemu obrazowi Jezusa. Abyśmy nie szli za Jezusem po aktualizacji, dostosowanym do naszych czasów i naszych upodobań. Właśnie codzienna modlitwa w odosobnieniu i lektura Słowa Bożego sprawiają, że możemy na pytanie „jakiego Jezusa znasz?” odpowiedzieć: Znam prawdziwego Jezusa. Mistrza i Zbawiciela!

 

Gdy o to będziemy regularnie dbać nie musimy się stresować, że zaszkodzi nam obejrzenie filmu, który coś trochę naciąga czy przekręca. Nie musimy się bać, że jakaś „nieprawowierna pieśń” nam zaszkodzi. Możemy bez lęku spotkać się z kimś kto zdaje się znać „innego” Jezusa. Jeśli będziemy dobrze znać oryginał, to z łatwością rozpoznamy falsyfikaty. Dobrze znając Jezusa możemy mieć przecież dobry wpływ na tych, którzy wykrzywiają Jego obraz!

Poznawanie prawdziwego Jezusa wymaga pewnego rodzaju wysiłku. Wymaga systematyczności, czasu i determinacji. Chrystusa trzeba nam się uczyć. Ale nie jest to trudne. W liście Jana znajdujemy piękne zapewnienie, że to Syn Boży dał nam rozum abyśmy poznawali Tego, który jest Prawdziwy:

 

„Wiemy też jednak, że Syn Boży przyszedł i dał nam rozum, abyśmy poznawali Tego, który jest Prawdziwy — i jesteśmy w tym Prawdziwym, w Jego Synu, Jezusie Chrystusie. On jest prawdziwym Bogiem i życiem wiecznym”
(1J 5,20).

 

To czy znasz prawdziwego Jezusa determinuje w końcu to, czy On przyzna się do znajomości z Tobą przed Ojcem. Warto o to zadbać:

 

„Dlatego, bracia, tym bardziej dołóżcie starań, aby swoje powołanie i wybranie umocnić; czyniąc to bowiem, nigdy się nie potkniecie. W ten sposób będziecie mieli szeroko otwarte wejście do wiekuistego Królestwa Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa”
(2P 1,10-11).

× 6
Komentarze
@jatymyoni
@jatymyoni · około 2 lata temu
Dziękuję, interesujący wpis.
× 1
© 2007 - 2024 nakanapie.pl