Z Dzidką to było tak, że miała być kucykiem...To znaczy kucyki miały z nami w górach mieszkać. Bo wiadomo: zima szybko przychodzi i trwa dłużej niż na nizinach. Szukaliśmy więc szetlandów od stycznia. Do wybuchu wojny w Ukrainie wolny czas spędzaliśmy na planowaniu zadań w gospodarstwie, oglądaniu seriali i czytaniu książek.
A potem była wiadomość o wojnie. Niepokój, który przekuliśmy w działanie. Zaczęliśmy gotować zupy dla uchodźców. Głowy nam parowały od natłoku informacji. Trzeba było w pewnym momencie powiedzieć STOP. Zresetować się. Wyłączyć. Wrócić do planowania.
Tak trafiłam na zdjęcie Dzidki. Przełączyłam się na "tryb osiołkowy". Szukaliśmy z P. informacji o osłach, których (o dziwo!) jest niewiele w sieci.
I ruszyliśmy ku przeznaczeniu, ku Dzidce, na Mazowsze. Z każdym kilometrem ciekawość rosła. Na miejscu okazało się, że jest piękniejsza niż na fotografii. Spokojna, ale z iskierką w oku. Tuliłam to wspaniałe zwierzę i wiedziałam, że wrócimy po nią jak tylko przeniesiemy się w góry.
Tak też się stało.
W pewien poniedziałkowy poranek ruszyliśmy spod Tymbarku po naszą oślicę. Zapakowanie tej panny zajęło nam chwilę, w drodze powrotnej zapakowaliśmy koty, które czekały w Warszawie 2 lata by móc z nami znów się połączyć. Po dojechaniu do domu wystarczyło jeszcze tylko wprowadzić na górę osła i już można odpoczywać! I tu zaczęły się schody, bo nasza dziewczynka po wyjściu z przyczepy ani myślała iść dalej. A czekało nas jeszcze 800m podejścia w górę do stajni. Siłą perswazji i naszych mięśni udało się oślicę doprowadzić do nowego domu.
I tak od 1,5 miesiąca nasz rytm dnia dopasowany jest do naszych zwierząt. Poranne rytuały, karmienie o 12:00 i wieczorne czesanie, sprowadzanie z łąki.