Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o tym, że ma zostać wydana najnowsza powieść Aleksandry Muraszki, poczułam się zaciekawiona. Przyznaję, wcześniej nie miałam okazji sięgać po twórczość tej autorki, ten tytuł jednak zainteresował mnie na tyle, że zapragnęłam uzupełnić swoje braki. Tom pierwszy trylogii Swallow zaskoczył mnie swoją objętością i jak się później okazało... samą treścią. Więcej o książce w recenzji poniżej.
Haelyn wiedze dość spokojne życie — od wyjść do klubów zdecydowanie bardziej woli wieczór z książką w dłoni. Wciąż jednak dręczą ją wspomnienia, których nie potrafi wyrzucić ze swojej głowy. Pewnego dnia jednak na jej drodze staje ON – czy to tylko przypadek, czy przeznaczenie? Rion jest nieustraszony, a już w szczególności nie boi się śmierci. Stale tkwi myślami w jednej sytuacji ze swojego życia, z którą nie potrafi sobie poradzić. Kiedy na jego drodze staje ONA – Rion sam nie wie, co o tym myśleć. Czy ich spotkanie da im potrzebną nadzieję, czy do prowadzi do zguby?
Zaczynając lekturę tej powieści, nie wiedziałam sama, jak mam się nastawić. Z jednej strony pragnęłam, by ta historia okazała się jedną z tych historii, które zapadają w pamięci na bardzo długo, ale z drugiej miałam pewne obawy – tak obfita pozycja mogła okazać się przegadana. Jednak słuchajcie, pierwszy tom cyklu Swallow okazał się nie tylko dobry. On okazał się świetny i nawet teraz, gdy od momentu skończenia minęło trochę czasu, czuję łzy pod powiekami na samo jego wspomnienie.
Główna bohaterka, Haelyn to postać, z którą bardzo mocno się zżyłam i utożsamiłam. Bywały chwile, gdy miałam wręcz wrażenie, że ona to moje książkowe alter ego (choć zdaję sobie sprawę z tego, jak może to brzmieć). Emocje, jakie towarzyszyły mi podczas lektury tej książki, były... dość trudne. Dlatego też musiałam sobie ją podzielić na części — pierwszą połowę przeczytałam jednego dnia, a drugą dopiero jakiś czas później. Nie było to związane z tym, że jest to nudna czy słaba książka, a z tym, jak mocno we mnie uderzała. W każdym razie kreację głównej bohaterki oceniam na ocenę bardzo dobrą i czekam na więcej.
Rion... co z tym chłopakiem się działo, to ja nie mam pytań. Jest to bohater, który wyjątkowo mocno mnie do siebie przyciągał, a jednocześnie wzbudzał moje przerażenie i taką niepewność. Autorce doskonale udało się oddać ten cały mrok, który towarzyszył mu na każdej stronie, na której się pojawiał. Nie jest to bohater, którego można polubić na amen, ale jest to bohater, który zyskuje przy bliższym poznaniu, tak po prostu.
Sama powieść porusza bardzo trudną tematykę, m.in. problemy psychiczne, co zawsze sprawia mi pewnego rodzaju trudność podczas czytania, a jednocześnie odrobinę mocniej mnie do siebie przyciąga. Aleksandra Muraszka zdecydowanie zadbała o to, by w tej historii działo się dużo, a moje serce co rusz biło mocniej. Bywały momenty, gdy emocje były tak silne, że nie do końca potrafiłam sobie z nimi poradzić, ale moja ciekawość była silniejsza — brnęłam więc w to wszystko dalej (i nie żałuję nawet sekundy). Nie wiem nawet sama, jak mam ubrać w słowa swój zachwyt tą historią, która nie była wcale tak idealna, jakby się mogło wydawać, a jednak... tym brakiem perfekcyjności absolutnie mnie porwała.
Pióro autorki oceniam bardzo dobrze i zdecydowanie będę sięgać po inne jej powieści. Jeśli one również są tak angażujące i łamiące serce, co Nadzieja umiera ostatnia, to ja jestem już z miejsca kupiona. Ta powieść zdecydowanie nie jest dla wszystkich – bardziej wrażliwi mogą czuć się przytłoczeni takimi emocjami, jakie wylewają się z kart tej książki, jednak jeśli czują się oni na siłach, to myślę, że warto spróbować i sięgnąć po tę pozycję.
Pierwszy tom trylogii Swallow całkowicie mnie kupił i z niecierpliwością wyczekuję już kontynuacji. Czyżbym znalazła kolejną perełkę 2023 roku? Odpowiedź na to znajdziecie w podsumowaniu roku. 😉 Na koniec dodam tylko: czytajcie tę książkę.