Oto historia uczucia (no, jakieś uczucie to było) dojrzałego mężczyzny do dwudziestoletniej dziewczyny – on jest od niej trzykrotnie starszy. Gdyby tylko tak było, zabrzmiałoby to może nawet intrygująco. Ale to nie do końca prawda. Przede wszystkim bowiem jest to historia mająca za bohatera samotnego, zaburzonego człowieka, który chciałaby kontrolować innych, mówić im, co dla nich dobre i właściwe. Człowieka, który tworzy swoją własną wizję rzeczywistości i uznaje ją za jedyną słuszną, wbrew temu, co stale podkreśla – że rozumie i akceptuje innych ludzi, ich wybory i decyzje.
Bohater, Andrzej, ma zwyczaj robić zakupy na targu. Wiąże się to z jego przekonaniami na temat zdrowej żywności, ekologicznych upraw i ogólnie zgodnego z naturą stylu życia – na każdym kroku w książce daje wyraz swoim zainteresowaniom w tym temacie. Upatrzył sobie szczególnie jedno stoisko prowadzone przez mamę i dwie córki – jedną z nich jest właśnie tytułowa Emilka – i stopniowo coraz bardziej zaczął je okupować. Dlaczego? Ponieważ kobiety sprzedające na tym stoisku… były dla niego miłe i uprzejme, stwarzały – w jego mniemaniu – nad wyraz serdeczną atmosferę. Z tego powodu uznał, że mama dwóch dziewcząt mu sprzyja, a z czasem – że zezwala, by adorował jedną z jej córek. Przez dwa lata toczą się rozmowy i inne podchody w postaci udzielania dobrych rad i obdarowywania różnymi prezencikami, przy czym Andrzej przynosi Emilce tylko takie rzeczy, które wg niego powinna jeść, czytać, oglądać, stosować, mieć. Wreszcie postanawia wyznać w liście swoje uczucia, a wówczas, nieoczekiwanie dla niego, kobiety zaczynają go traktować bardzo chłodno. Andrzej tego nie rozumie.
A czego nie rozumiem ja?
Po pierwsze. Nie wiem, dlaczego zwykła, wymagana choćby ze względów obyczajowych uprzejmość została przez bohatera odczytana jako szczególna sympatia uprawniająca do czegokolwiek. Kiedy miałam kilkanaście lat i marzyłam o wielkiej miłości, zdarzało mi się nadinterpretować zachowania kolegów i to, że byli dla mnie mili, traktować jako przejaw większego zainteresowania. Zdarzało mi się myśleć, że skoro ten czy tamten przystojniak z klasy uśmiechnął się do mnie na przerwie i na następnej też, to na pewno dlatego, że się we mnie zakochał. Jakież było moje zdziwienie i rozżalenie, gdy szybko okazywało się, że jednak nie. Ale – jak wspomniałam – miałam wtedy kilkanaście lat, nie sześćdziesiąt.
Po drugie. Andrzej decyduje się wyznać swoje uczucia Emilce po tym, jak dowiaduje się od jej mamy, że dziewczyna zamieszkała ze swoim chłopakiem. Bardzo mnie to zdziwiło. Spodziewałabym się raczej reakcji odwrotnej, wycofania się, a nie pisania listu do obiektu swoich uczuć w momencie, gdy wiem, że obiekt ten swoje uczucia ulokował w kimś innym. Zwykły honor by mi to nakazywał.
Po trzecie. Nawet jeśli bohater niewłaściwie zinterpretował zachowanie Emilki, jej mamy i siostry, jeśli błędnie wziął je za coś innego niż w rzeczywistości były – to po napisaniu pierwszego listu i określonej, zdecydowanie niechętnej reakcji na niego absolutnie nie powinien był pisać kolejnych listów ani nawiązywać kontaktu na facebooku. Bohater nie rozumie, dlaczego z dnia na dzień stał się dla kobiet osobą niemile widzianą. Ja rozumiem. Prawdopodobnie właśnie w tym momencie zapaliło się im czerwone światło (szczególnie matce), że sytuacja robi się nienormalna. Jak napisałam wyżej – najlepszym wyjściem byłoby tu wycofanie się. Tymczasem Andrzej postępuje dokładnie odwrotnie i zaczyna się narzucać, usprawiedliwiając swoje zachowanie czystymi intencjami, chęcią naprawienia relacji i dążeniem do pojednania. Bohater często podkreśla swoją dojrzałość wynikającą z wieku i związane z nim życiowe doświadczenie – niestety swoim zachowaniem przeczy temu, co mówi.
Po czwarte. Pewnego dnia bohater otrzymuje na facebooku mało kulturalną (tak ją określa) wiadomość od chłopaka Emilki. Jest tym faktem oburzony, co jakby pozostaje w sprzeczności z jego wywodami na temat drzemiących w człowieku instynktów. Nie chodzi o to, że pochwalam brak kultury. Ale pracuję z młodzieżą i wyobrażam sobie, że tak faktycznie mogło być: młody byczek wystosował do pana Andrzeja prosty przekaz: odwal się od mojej dziewczyny (to wersja grzeczna). Zachował się jak samiec broniący swojej samicy. Jak to w przyrodzie, przecież tyle miejsca w książce jest poświęcone zachowaniom zwierząt!
Po piąte. W swojej korespondencji z Emilką, jej siostrą i mamą bohater często pisze, że chociaż czuje się skrzywdzony i niesprawiedliwie potraktowany, to o nic nie ma do nich pretensji, o nic ich nie obwinia i wszystko im wybacza. Kreuje siebie na bohatera pozytywnego, dobrotliwego, łaskawego i wszystko rozumiejącego człowieka, a tak naprawdę egoistycznie stawia siebie w centrum zainteresowań. Co byłoby do wybaczenia bohaterkom, z których chce zrobić postacie negatywne – nie wiem. Jedynym, o co one same mogły mieć do siebie pretensje jest to, że nie zorientowały się zbyt szybko w czym rzecz i jednak przyjmowały te prezenty.
Zmierzając ku podsumowaniu. Muszę powiedzieć, że czytałam tę książkę na przemian z niesmakiem i zakłopotaniem oraz ze znudzeniem. Główne powody dwóch pierwszych odczuć przedstawiłam wyżej, a dodać bym mogła jeszcze niepokojąco brzmiące obserwacje, jakie czyni bohater na temat dzieci. Co zaś się tyczy znudzenia… Książka jest napisana poprawną polszczyzną, bez potworów językowych – i to akurat dobrze. Jest też bardzo ładnie, pomysłowo wydana (twarda oprawa, dobry papier, złudzenie koperty). Jednak rozdrabnianie się w opisach rodzajów jajek czy marchewek oraz milutkich uśmiechów i słodkich spojrzeń jest męczące i nie czyni z niej ciekawej lektury. I co ważniejsze – wobec głównego problemu to, czy książka jest ciekawa, czy nie, ma drugorzędne znaczenie. Jestem w stanie zrozumieć potrzebę pisania i publikowania, są jednak historie, które nie powinny opuszczać szuflad (a może i nie powinny materializować się na piśmie) – i ta do nich wg mnie należy.