Ksiądz Adam Boniecki żegna się ze światem. Żegna się on, ale myślę, że z jego „Testamentu” skorzystać może niejedna osoba. Ksiądz dzieli się jakimś wycinkiem refleksji, których wiele zgromadził w swoim długim życiu. Są to refleksje na temat wiary, Kościoła jako instytucji, spotykanych przez lata ludzi, pełnionych funkcji… Wreszcie na temat tego, co człowiek zostawia tu, a co może czekać go tam.
Próbuję uchwycić wyjątkowość i ważność tej książki. Po części wynika ona na pewno z momentu, w jakim powstała, dlatego jej treść jest na swój sposób ulotna i ciężka. Przede wszystkim jednak wynika wg mnie ze sposobu, w jaki Autor przekazuje swoje myśli. Jego spokojny, wyważony, nienarzucający się ton przykuwa uwagę i urzeka. Chce się czytać dalej i słuchać, co jeszcze ma do powiedzenia.
Ksiądz Adam Boniecki w wielu momentach z rozbrajającą szczerością przyznaje: „nie wiem”. Nie mówi: „na pewno jest tak” albo „na pewno nie jest tak”. Mówi „jak sądzę”. W swoich sądach zaś możemy się mylić. Sztywność myślenia i postrzegania rzeczywistości to jedno z największych ograniczeń, jedna z największych pułapek, w jakie możemy wpaść. Wiedzieli o tym już romantycy. Stąd zawarte w książce rozważania o potrzebach religijnych człowieka. O tym, że człowiek bywa odpowiedzią na Boga, w którego nie wierzy. Stąd też właśnie prawo do bycia niewierzącym i zgoda na przyjęcie jego perspektywy. Tu pozwolę sobie zacytować: „Nasza wiara ewoluuje. Rozwija się, najpierw przyjmując zasłyszane treści. Potem przeciwko nim młody człowiek się buntuje, by wreszcie odkryć, że wiara to nie jest dokładnie to i nie tak sformułowane, jak to rozumiał dotychczas. Nie piszę o tym szerzej, bo każdy ma tu własną drogę do przejścia, dojścia albo i wyjścia.” (s.99)
Znajdziemy tu też oczywiście próbę zdiagnozowania obecnej sytuacji Kościoła Katolickiego i wskazanie dróg możliwych dla niego w przyszłości. Ksiądz Boniecki nie grzmi jak z ambony i nie ulega emocjom. Podchodzi do sprawy bardzo rzeczowo: „Wtedy motywem wydania Jezusa na śmierć był strach. (…) Dziś, co prawda, mało kto, lub zgoła nikt, nie walczy z samym Jezusem. Teraz walczy się z jego Kościołem. Z obawy przed wpływem na myślenie społeczeństwa i kształt państwa? (…) Stąd postulaty rozwiązania konkordatu, wyeliminowania z przestrzeni publicznej wszystkiego, co o Nim przypomina. To zresztą w różnych miejscach świata się nawet udało. Niezupełnie jednak, bo istnieją chrześcijańskie wspólnoty. Kościoły zniszczone administracyjnie lub rozmyte praktycznym materializmem odradzają się i mądrzejsze o tamte doświadczenia dziś od nowa podejmują pytanie o ich miejsce w tym konkretnym świecie – takim, jakim jest obecnie.” (s.200-201)
I na przykład dotąd nie planowałam czytać nic ubiegłorocznego noblisty, Jona Fossego. Po tym, jak ksiądz Boniecki mówi o jego „Białości” już taka stanowcza nie jestem.
Chcę jeszcze zwrócić uwagę, że „Testament” został pięknie wydany, w formie niemal albumowej, czytelnej, wizualnie atrakcyjnej. Zawiera też zdjęcia Autora uchwyconego w różnych codziennych sytuacjach – dla mnie osobiście bardzo wzruszające, przedstawiające człowieka niezwykle mądrego i dobrego. Przedstawiające… Człowieka. Spotkałam się ostatnio z opinią, że treść tej książki jest taka, jakby ją pisał stary zdziecinniały pierdziel i dziadzio dobra rada. Nie zgadzam się z tym w najmniejszym nawet stopniu.