Spędziłam z tą książką ostatnie dni starego roku i pierwszy dzień nowego. Zdecydowanie był to świetny czas.
Nie tak dawno pisałam, że nie udaje mi się trafić na dobry fiński kryminał – no to właśnie się udało. Chociaż ten kryminał jest islandzko-fiński, w takiej właśnie kolejności, jeśli chodzi o obecność elementów dotyczących obu krajów. Książkę napisała Finka mieszkająca od lat na Islandii i mająca Islandczyka za męża. Poza przedstawioną historią kryminalną zawarła w niej wiele cennych informacji o islandzkim społeczeństwie, tamtejszej mentalności, obyczajach, nawykach i, oczywiście, o pogodzie. Myślę, że dzięki temu powieść zyskała charakterystyczną, autentyczną i bardzo interesującą atmosferę. Przybyszem z zewnątrz, poniekąd egzotycznym (jakby sama Islandia nie była wystarczająco egzotyczna), uczyniła autorka „enigmatycznego Fina od swetrów”. Na razie nie gra on pierwszych skrzypiec, ale z tego co zdążyłam się zorientować, będzie miał swój tom.
I oto na tej Islandii, gdzie liczba morderstw jest znikoma i gdzie pracuje tylko jeden patolog sądowy, a policja nie nosi broni – w krótkich odstępach czasu zabitych zostaje kilka osób. Jedna z nich w stolicy, pozostałe we właściwym miejscu akcji (
Ísafjörður). Nawet gdy staje się jasne, że to seria, powiązania między ofiarami wydają się nie istnieć. Nad odnalezieniem ich, namierzeniem mordercy i odkryciem jego motywacji pracują policjantka Hildur oraz wspomniany Fin, Jakob. Były nauczyciel biologii, który w wyniku życiowych zawirowań postanowił zostać policjantem i w ramach wymiany przyjechał na islandzkie Fiordy Zachodnie, by odbyć praktyki. Tytułowa Hildur też oczywiście dźwiga swój ciężar z przeszłości (kto nie dźwiga, ręka do góry), ale co ważniejsze jest ona naprawdę niezwykła. Mocno stąpa po ziemi, jest twarda, ma nosa do roboty śledczej – a przy tym pozostaje jakby trochę nierzeczywista i mimo okoliczności, subtelna. Z kolei Jakob to chyba najsympatyczniejszy Fin, jakiego przyszło mi spotkać w książkach (bo w prawdziwym życiu spotkałam jeszcze sympatyczniejszego, ale to już inna historia). Bardzo polubiłam tę dwójkę bohaterów.
Nieco okrężną drogą dochodzimy do tego, kto i dlaczego zabija. To znaczy – nie jest to takie oczywiste, w trakcie lektury szłam innym tropem. A jednak, gdy już wiemy, gdy Hildur wypowiada słowa podsumowujące sprawę – wszystko staje się jasne. Wszystko pasuje. Osobista krzywda prowadząca do obłąkania sprawiła, że ktoś postanowił zapobiec kolejnym nieszczęściom. Nie widząc innego sposobu, wybrał morderstwo.
Poza wszystkim, nie brak w tej powieści tego, co lubię szczególnie: zdań – perełek, celnych spostrzeżeń, skłaniających do refleksji fragmentów opisujących rzeczywistość zgodnie z tym, jak ja ją widzę. Na przykład: „Nikogo nie mam za dziwaka. Problem polega na tym, że za bardzo próbujemy wyglądać na normalnych”. (s.286) Albo: „Jeśli nie można zapobiec upadkowi, powinno się zadbać o możliwie najmiększe podłoże”. (s.344).
No i wreszcie – sklep z wełną w
Ísafjörður ma w ofercie także płaszczyki dla psów.
Jadę.