„Aniele! Pójdę za tobą” – fragmentem wiersza Teofila Lenartowicza Mariusz Jancarczyk wprowadza czytelnika w przedziwny, mistyczny świat, gdzie Anioły szepczą do ucha, diabły kuszą zawzięcie, Danka-Przytulanka promuje swój papier toaletowy, a na łóżku bohatera ląduje przedziwne pióro.
„Pióro z obrazu Malczewskiego” to dziwna książeczka (zdrobnienie celowe – liczy ona zaledwie 112 stron). Niby groteska, niby przepełniona boskim natchnieniem opowieść o losach dziennikarza, który na własnej skórze doświadcza nie tylko metafizycznych doznań ale i patrzy, jak jego kariera rozwija się w szalonym tempie, trochę chyba wbrew jego woli. Autor łączy wątki boskie i biblijne z walką o duszę człowieka. W kontrze pokazuje nijakość otaczającego nas świata – świata landrynkowych celebrytów, nic nie znaczących słów i papki, którą karmią nas media. Ustami ludzi, których bohater spotyka na swej drodze, opowiada historie straszne, śmieszne i przerażające, wszystkie podszyte niekończącą się wojną dobra ze złem, ale pouczające i mądre. Na jednym jego ramieniu siedzi anioł, z drugiego kusi czort, zaś on sam idzie polną ścieżką, niczym chłopiec z obrazów Malczewskiego. Zaprzedałbyś duszę diabłu?, pyta Autor. Jaką cenę jesteś w stanie zapłacić, by osiągnąć sukces?
I jest w „Piórze” jakiś urok. Autor potrafi zbudować nostalgiczny, oniryczny klimat, wymieszany z aurą tajemniczości. Taki to trochę traktat religijno-fantastyczny. Czarujące są małe formy, jakimi obdarza Czytelnika – opowiadania staruszków, nierzadko mroczne i straszne, są w gruncie pełne uroku i mistycyzmu. Śledząc przygody bohatera-podróżnika, który poszukuje prawdy i samego siebie, nie wiemy czy to, co doświadczył, było rzeczywistością czy senną wizją.
Jedynie, co psuło mi zabawę i przyjemność w odbiorze książki to fakt, iż Autor zdawał się nie wierzyć w swojego czytelnika, jego oczytanie, inteligencję i zdolność do odszukiwania i rozumienia metafor. Zasypał go ogromem cytatów (w tym biblijnych), przy czym większość z nich jest – nawet dla zaczynającego przygodę z literaturą – doskonale znana i nie wymaga wiedzy „fachowej”. Dość spora liczba przypisów, wyjaśniająca „śmiesznostki” w tekście, odwołania i odnośniki czy tłumacząca drogę, którą Autor chciał nas poprowadzić, raczej rozpraszała mnie, niż pomagała w odbiorze lektury. Nie jestem przekonany, czy warto było wyjaśniać pochodzenie cytatu z serialu „Allo, Allo” – ci, którzy go nie oglądali i tak nie uśmiechną się pod nosem, przypominając sobie postać niezawodnej działaczki francuskiego ruchu oporu. Inni zaś zrozumieją mrugnięcie oka. Miałem również wrażenie, że uzasadnianie pochodzenia czy przesłania płynącego z tekstów piosenek i wierszy było również zupełnie zbędne, zwłaszcza że w tej materii sam Autor dostrzegł tę kwestię: we wstępie do książki przytoczył zastrzeżenia recenzentki do tak skonstruowanego tekstu, a mimo to zgodził się na „eksperyment” polegający na przytaczaniu tekstów w całości.
Z pewnością „Pióro…” Mariusza Jancarczyka jest książką pod wieloma aspektami inną, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jest to jednocześnie początek trylogii, co oznacza że Autor nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Walka o duszę bohatera trwa. Oby zakończyła się dla niego pomyślnie.
Książkę otrzymałem z portalu Sztukater.pl