Przyznam się szczerze, że dotąd nie miałam do czynienia jakoś szczególnie z literaturą norweską. Znane są mi jedynie skandynawskie kryminały, które uważam za jedne z najlepszych. Myślałam, że ich powieści również trzymają wysoki poziom, dlatego zachęcona opisem tej książki nie myślałam długo nad wypożyczeniem jej do domu. Niestety okazało się, że jest to chyba jedna z najgorszych powieści jakie przyszło mi czytać w tym roku.
Wydawnictwo bardzo zgrabnie i interesująco opisało książkę. Miała mówić o trzydziestosiedmioletnim Arvidzie, który podąża za chorą na raka matką do Danii. Znajdując się na nowo w miejscu gdzie spędził pół dzieciństwa nachodzą go wspomnienia swojego jakże nudnego życia. Lubię, kiedy w książce pojawiają się elementy retrospektywne, jednak w dziele pana Pettersona nie mogłam ich po prostu znieść. Główny bohater snuje swoje dywagacje na tematy przeróżne. Dowiadujemy się, że zrezygnował ze studiów ku rozpaczy matki, zamieszkał w małym mieszkanku, pracował ciężko na swoje utrzymanie, oraz krzewiąc tym samym idee komunizmu, którym był zafascynowany. Gdyby jeszcze te opowieści miały jakiś sens to można by przełknąć monotonny styl pisarza. Niestety, życie Arvida było i jest piekielnie nijakie. Momentami jego wspomnienia są totalnym bełkotem, nie wiedziałam o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Relacje z matką, które miały być trzonem powieści są oziębłe, rzekłabym obojętne. Matka traktuje go jak problem, nie jest zadowolona, że przyjechał za nią do Danii, traktuje go jak powietrze, nie widać nawet nici sympatii wobec syna. Swój czas woli poświęcać na samotności, bądź rozmowie ze starym przyjacielem, z którym zresztą chciała się wymknąć, nie informując o tym syna. Można przyjąć, że jej zachowanie to, reakcja na szok jaki przeżyła po diagnozie, jednak ze wspomnień Arvida, niestety okazuje się, że nigdy nie było między nimi szczególnie dobrze. Ciężko czytało się fragmenty, kiedy ta dwójka próbowała ze sobą rozmawiać, przebywać w jednym pomieszczeniu. Toporność całej książki nabierała wtedy ogromne na sile.
O czym w ogóle jest Przeklinam rzekę czasu? Nie mam pojęcia. Jak dla mnie ta książka jest nieporozumieniem, nie mogę uwierzyć, że w 2008 roku została wybrana przez norweskich krytyków za najlepszą książkę. Miałam ogromne problemy żeby ją przeczytać, o ile początek zapowiadał się bardzo ciekawie, o tyle po kilkunastu kartkach miałam poczucie, że ktoś mnie oszukał. Nic się w niej nie dzieje, bohaterowie są do bólu nijacy, główna postać zachowuje się jak dziecko w ciele dorosłego, jego rozmyślenia tylko mnie usypiały. Może ta powieść miała pokazać, życie normalnych ludzi w pewnym momencie ich bytowania. Mam jednak wrażenie, że autorowi po prostu ta książka nie wyszła. Po prostu. Pod koniec zmuszałam się, aby ją przeczytać do końca, miałam nadzieję, że czymś mnie zaskoczy choć na ostatnich stronach. Niestety. Nic się nie wydarzyło. Mam poczucie, że zmarnowałam swój czas. Być może, ostrzeżeniem powinno być to, że na skrzydełkach, istnieją pochlebne fragmenty recenzji książki Pettersona... tylko odnoszą się one co całkiem innego wydania. Nie da się opisać tej fabuły, bo jak dla mnie jej po prostu nie było. Jak dla mnie czytelniczy koszmar.