Drizzt ma nowych kolegów :-) Znaczy, na początku to tam się szlaja smutny po korytarzach, a później podejmuje się wyprawy, nie uwierzycie gdzie i nie uwierzycie po cholerę. No dobra, finalnie wychodzi mu to na dobre i pcha do opuszczenia Podmorku, no ale weź. No weź.
Malice nie ma dobrej passy i, żeby odzyskać względy Pajęczej Suki Lloth, robi taki rytuał, że aż ja się cofam, bo nekromancja nekromancją, ale TO już przesada. Dobrze się dzieje, że cała akcja z ożywieniem kończy się w Taki sposób. Juhu. Wcześnie, przyznaję, ale innego końca się nie spodziewałam.
I żeby było ciekawiej, poznajemy blisko, a nawet bardzo blisko, kolonię illithidów. No to są bardzo uroczy panowie (panie też? chyba nie. a jak się oni rozma... nieważne, grałam w Baldura, już sobie kijankę przypomniałam) i ich mózg. I opis, jak wpływają na naszych bohaterów, jak sobie nimi sterują, ku swojemu zadowoleniu jest tak zajebiście zrobiony. Niewolnicy idealni. No i, wiecie, jak czytam o masażu Drizzta, to tak trochę to brzmi, no... erotycznie? Delikatne dłonie ku sprawieniu przyjemności... No przepraszam, ale tak to odbieram.
Myślę, że z tym tomem możemy już się ewidentnie pożegnać z domem Do'Urden, bo wszystko sugeruje mi, że drow wyjdzie na powierzchnię... i spali go słońce. Nie no, raczej nie, ale pewnie niemałe zdziwienie go czeka. Chociaż nie, możemy w mrok powrócić, bo Dinin i Jarlaxle i to mrugnięcie ;-)