Wakacje się skończyły, ale nie u mnie! Hola, hola - zaczekajcie z pożegnaniem! Letnia przygoda zakończona popisowym fikołkiem. Powinienem wybrzydzać na naiwności losu - jednak czar tajemnicy zamku, w którym straszy i wokół którego kręcą się dziwaczni studenci, to miła odskocznia od zwietrzałej pulpy, nadętej powagi oraz marmurowej, posągowej twarzy tych, którzy krzywią się, że trzeba iść do szkoły! Niepodrabialny klimat PRL-owskiej wsi, ze świetnym, żywiołowym słownictwem młodych ludzi, którzy zachowują się normalnie, a nie jak niedorozwinięte dzieci. Smak dorastania, gdy marzysz zostać detektywem ze Scotland Yardu, przyprawione barwnym humorem, przezabawnymi zbirami oraz duchami, które, naturalnie, jak łatwo się domyślić - są zbiorem legend i zabobonów małego miasteczka. Otrzymujemy pełen komfort i luz sierpniowego słońca, które wystarczająco długo świeci, by oślepić blaskiem, a w nocy zakołysać nietoperzymi skrzydłami. Żadna to wyprawa po złote runo, ale zmierzch dziecięcej beztroski, która z upływem letnich temperatur staje się zbiorem rozczulających wspomnień, do których nie wrócimy. Ach, jak dobrze, że mam coś z chłopca z tamtych, młodzieńczych lat - zew przygody, kiedy nie przejmowałeś się niebezpieczeństwami, a dorosłych uważało się za niepoważnych i śmiesznych. Bo taka to przygoda - lekka, niepoważna, i zwyczajnie nasza, polska.