Jeszcze nigdy tak długo nie czytałem tak krótkiej książki, z taką przyjemnością. Lektura Valisa to brnięcie, mozolne przedzieranie się przez kolejne frazy egzegezy Konioluba Grubasa, zanurzanie się w jego paranoidalny świat i wychodzenie na powierzchnię wraz z Philipem (Koniolub to część osobowości narratora Philipa, która powstała wskutek traumy).
Lektura jest momentami wymagająca, ale potrafi wciągnąć i dać satysfakcję, bo P.K. Dick naprawdę potrafił pisać, wręcz pisał jak mało który (czy która), pod względem czysto stylistycznym to Lema albo C. Clarka bił na głowę, i tutaj nie można pominąć tłumacza, bo moim zdaniem Lech Jęczmyk po prostu genialnie Valisa przetłumaczył, ma olbrzymie wyczucie języka i nie wiem jak to nazwać, literackości? Mniejsza z tym. Ta literackość Dicka/Jęczmyka, pozwala nam spojrzeć głębiej, na osobę, która wyłania się zza tej tarczy ukutej z filozoficzno – teologicznej paranoi, na osobę wrażliwą, uciekającą od smutnej, rzeczywistości w świat religii i magii i właśnie ten wątek biograficzny, jest dla mnie największą, oprócz rozjechanego kota należącego do Kevina, wartością tej książki.
Jakkolwiek to zabrzmi: muszę się na poważnie wziąć za Dicka.