Ostatni dzień urlopu przed jutrzejszym powrotem do pracy spędziłam leżąc cały dzień (dosłownie) plackiem na kanapie, z książką na kolanach i kotem pod pachą, z przerwami na trening i jedzenie. Serducho mi pęka z tęsknoty za górami więc żeby już dodatkowo tej tęsknoty nie podsycać kolejną książką o górach (a przyszło mi ich w piątek 8), postanowiłam zabrać się za jakąś nieskomplikowaną i lekką lekturę, która pomoże mi oderwać myśli od Tatr. "Uciekinier" już od dawnien dawna stoi na mojej półce i się prosi o uwagę...
Tyle co mogę napisać, czytało mi się fajnie i naprawdę udało mi się skupić na lekturze, bez wrażenia "kołaczących" mi gdzieś tam z tyłu głowy wspomnień z wysokogórskich szlaków. Fabuła książki dosyć różni się od swojej filmowej ekranizacji z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej łącznie z zakończeniem, które tutaj jest słabe i mało satysfakcjonujące. To już kolejna książka Kinga w której widać, że autor ma ewidentnie problem z pisaniem dobrych, finalnych zakończeń swoich historii.
Swoją drogą...rok 2025 już za pasem. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby wizja autora z tej książki się sprawdziła. Świat i tak już wystarczająco zwariował....