Dzień dobry serdeczne! Dziś przyszła pora napisać kilka słów o drugim tomie książki, o której napisane i powiedziane zostało chyba już wszystko, a ja opowiedziałam o niej wczoraj. Nadal podtrzymuję swoje zdanie, że ta książka jest wyjątkowa.
Ponownie trzeba przypomnieć, że książka została wydana po raz pierwszy w 1909 roku i musimy o tym pamiętać, czytając tę historię. Konieczne jest wczucie się w klimat tej historii, zrozumienie języka, jakim została napisana i przypomnienia sobie, jakie zasady towarzyskie panowały na przełomie XIX i XX wieku, wtedy zrozumiemy, jak wielki dramat wydarzył się w życiu pary głównych bohaterów. Pamiętajmy, że na przełomie poprzednich wieków, medycyna nie była tak rozwinięta i ludzie umierali na naprawdę (dziś) prozaiczne choroby.
Wczoraj pisałam, że z rżeniem serca podejdę do tomu drugiego, sprawdziło sio to przeczucie w stu procentach. Jak płakałam przy pierwszym tomie, tak śmiało mogę napisać, że teraz sama nie nadążałam za swoimi emocjami. Płakałam jak przysłowiowy bóbr, oczywiście z wiadomych powodów.
Do dziś nie mogę sobie poukładać w głowie tego, że hejt istniał od zawsze i jedno słowo może tak bardzo zniszczyć człowieka, doprowadzając go do ostateczności. Żal mi niezwykle bohaterów, żal mi tego, że ta miłość tak się skończyła, żal mi czasów, w którym przyszło im walczyć o swoje uczucia.
Autorka pięknie opowiada o uczuciu, które narodziło się między Stefcią i Waldemarem, o ich walce o szczęśliwe jutro, nadaje...