W tramwaju mówili, że "Szczelinami" dokonują pęknięcia gatunku, przerwami drążą zagłębienia w formach, powodują przeciek w prozie, tworząc szczerbę, otwierając wyżłobienie, w które sączy się poetycka mowa. Być może epika się kończy a po Sz. nie powinno się pisać…
W tramwaju mówili, że warto pogodzić się z tą nieścisłością, odrzucić strach, odważyć się wejść w to przedarcie, spróbować dotknąć nieszczelną rysę.
Wit Szostak nie pozwala czytelnikowi płynąć w swych powieściach relaksacyjną żabką, nie, to jest autor wymagający, sprawdzający co rusz obecność, prowokujący i poszukujący. Istotą i radością obcowania z twórczością Szostaka jest właśnie ów wyzwanie, które unosi czytającego w magiczny niemal wymiar, gdzie w niezdefiniowany do końca sposób dotyka on esencji doznań, doświadczeń i twórczej zabawy słowem. Autor jest mistrzem balansowania na granicy znaczeń wyrazów, potrafi nimi żonglować- raz lżej raz mocniej przesuwając szalę ich wagi i znaczeń.
W "Szczelinach" W. Szostak idzie jeszcze dalej, podejmuje bowiem próbę już nie tylko przesunięcia brzegu słowa, pisarz proponuje nam niemal załamanie całego gatunku literackiego. Czy to się w ogóle może udać?
Ano najwyraźniej może, choć chyba tylko Szostakowi 😊 Od razu dodam, że "Szczelinami" nie jest pewnie pozycją, która każdemu przypadnie do gustu - i to jest jak najbardziej w porządku, ponieważ tym, którym się spodoba - po...