Czy rodzina jest największym darem, czy może przekleństwem? A może to twórcze życie jest największym spełnieniem? Może nie ma nic więcej niż miłość do sztuki? Może łatwo jest poświęcić tą jedną rzecz bliską twemu sercu, dla tej drugiej, która również mości sobie w nim miejsce.
W życiu kieruje nami kilka natręctw, tych emocjonalnych i tych fizycznych. Żyjemy z nimi, uzależnieni od nich, w ciągłej frustracji nad zwyczajnym życiem. W wiecznej pogoni za uniesieniami, za inspiracją lub w poszukiwaniu siebie. Hesse, jak nikt inny, potrafi z precyzją chirurga oddać relacje z samym sobą. Z dokładnością tylko jemu znaną, oddaje atmosferę i relacje międzyludzkie. To dosłownie, jakby mieć wgląd w cudze życia, w cudze myśli i serca. To jakby czytać o doskonale nam znanych prawdach, ze szczerością, która przesiąka w głąb nas. To koniec końców, jakby czytać o sobie samym, odbitym w słowach, które jak lustro pokazują każdy skrawek duszy. Zupełnie jak Johann Veraguth, bohater Rosshalde, Hesse maluje na płótnie obrazy pełne emocji obrazy, swym piórem, które jak pociągnięcia pędzla, ukazuje człowieka uwięzionego w nieszczęśliwych relacjach, ponurych emocjach i w sobie. Ta pozornie prosta historia jest zwodniczo głęboka i pozostawia po sobie trwały ślad. Pozostawia gorycz i ogrom pytań bez odpowiedzi. Rozrywa czytelnika, nakazuje się zatrzymać, przemyśleć słowa, które w nas utkwiły, zastanowić się, czy ster naszego życia jest tak naprawdę w naszych rękach, czy wystarczy nam odwagi...