"Przygody Hucka" nie wpadły mi w ręce kiedy byłam dzieckiem, ale po lekturze stwierdzam, że może nawet lepiej się stało, że przeczytałam ją dopiero teraz.
Huck, bohater znany już z "Przygód Tomka Sawyera", miał ciężki żywot przez swojego ojca, który do wzorowych rodziców na pewno nie należał. Traktowany bardzo źle w końcu ucieka od oprawcy, spotyka na swojej drodze ściganego niewolnika Jima i tu zaczynają się ich przygody, a trochę ich będzie.
Książka Twaina ma całkiem bogatą historię cenzury. Prawdopodobnie trzeba by było przeczytać ją w oryginale, żeby mieć dokładniejszy obraz problemu, bo w tłumaczeniu mojego wydania nie brzmi ona specjalnie ulicznie (chyba największe kontrowersje budziło użycie określenia "nigger"). Oczywiście zdaję sobie sprawę, że została napisana w 1884 roku, więc w czasach zupełnie odmiennych niż obecne, ale i tak momentami dziwnie się czułam czytając ją.
Chodzi na przykład o takie sformułowania:
"Zrozumiałem, że na próżno dyskutujemy. Murzyna nikt nie nauczy, żeby myślał po naszemu"
"- Sprzedaaał!!! - ryknąłem i w płacz. - Jakże mógł go sprzedać? To mój Murzyn, pieniądze są moją własnością... Gdzie mój Murzyn?! Ja chcę swojego Murzyna!!!"
oraz to, które najbardziej zapadło mi w pamięć:
"- Boże miłosierny! Czy zginęli jacyś ludzie?!
- Nie, nikt. Tylko jeden Murzyn".
Nie twierdzę, że książk...