Biegł przez pustą sień do czerwonej lampy, wskazującej, jak wiedział, kierunek, w którym należało się ratować. Drzwi obok były otwarte; gaz palił się jasno. Na krześle leżała kupa ubrania. Podbiegł do okna; nie mógł go otworzyć, ale rozbił je krzesłem. Ujrzał pod sobą tłum mężczyzn, kobiet i dzieci, stłoczonych w jaskrawem świetle. Czy ma zeskoczyć w nocnym negliżu? Nie - ta część domu nie była jeszcze objęta ogniem. Powinien schwycić coś z ubrania. Co też uczynił. Leżało nieźle, choć nieco luźno, i nieco workowato. Podobnie kapelusz nieznanego mu fasonu, gdyż styl Buffalo-Bill nie doszedł jeszcze do Anglji. Jedna część kurtki weszła, ale druga nie chciała. Jeden rękaw był wywrócony i przymocowany do pleców. Spojrzał w dół, nie starając się go odpruć zeskoczył szczęśliwie i był przez policję usunięty poza linję ogniową.
Kapelusz cowboy'ski i kurtka uczyniły zeń ośrodek ciekawości tłumu, chociaż trudno w większy szacunek, powiedziałbym uniżoność, jak ta, którą okazywał mu tłum. - (fragment książki)