"Z ludźmi tak już jest, że jak wypadek, to wszyscy biegną i patrzą. Dopóki będzie choć jeden radiowóz albo plama krwi, dopóty będzie chętny, żeby patrzeć"
Chapeau bas panie Lemaitre, kolejna intryga kryminalna wymyślona po mistrzowsku. Ma pan doprawdy szalone pomysły, ale przy tym jakie ciekawe i intrygujące.
Możemy odetchnąć z ulgą, bo nasz dobry znajomy komisarz Camille Verhoeven w końcu otrząsnął się po tragicznej śmierci swojej ciężarnej żony i...znowu się zakochał. Lecz los bywa przewrotny i kolejna wybranka niskiego policjanta ląduje w szpitalu ciężko pobita. Obrażenia są naprawdę dotkliwe, a autor nie szczędzi nam szczegółów w ich opisaniu. Camille jest zdruzgotany, lecz zrobi wszystko dosłownie wszystko, by odnaleźć sprawców tego bestialstwa. Nawet jeśli miałoby to skutkować oszukiwaniem przełożonych, przyjaciół i siebie samego...
W tej części bardziej zwróciłam uwagę na specyficzne poczucie humoru pisarza. Miałam wrażenie, że mruga do mnie porozumiewawczo okiem i mówi mi na ucho: "no już dobrze, nie przejmuj się tak, to tylko taka gra, tylko tak groźnie wygląda", ale jak się nie przejmować, kiedy to, co "przydarzyło" się Anne Forestier, ukochanej komisarza, wygląda naprawdę okropnie i groźnie. Specyficzny humor, nienachalny jednak "szpileczkowy" trochę łagodził napięcie, zwłaszcza zdania typu:
"W dzisiejszych czasach z policjantami jest jak z politykami, im niższy wzrost, tym wyższe stanowisko. Tego akurat glinę wszyscy znają,...